O
tym jaką masz hierarchię na osiedlu, dowiesz się po tym jak traktują cię
koledzy. Jeśli cię szanują, możesz być spokojny, bo to oznacza, że jakiś czas będziesz
nietykalny, ale to oznacza też, że będziesz musiał stale udowadniać swój
szacun, by twoja pozycja nie upadła. Jeśli zaś poniewierają cię, wtedy masz
problem, ponieważ będziesz poniewierany do końca osiedla i o jedną klatkę
dalej. Chyba, że udowodnisz wszystkim swoją pozycję i wszyscy zmienią o tobie
zdanie. Czyli od frajera do gita, no quasi gita.
A tak na serio, nietykalni są tylko ci, którzy niedawno wyskoczyli z pierdla albo ci, którzy właśnie wjechali na przymusowe wakacje na koszt państwa. Oni są bogami osiedla. Są jak Ra, kiedy staną nad tobą, a ich cień przysłoni ci słońce, wtedy nie spojrzysz na nich z braku odwagi, a twoja pozycja na nie wiele się przyda. Możesz ich tylko słyszeć i wykonywać polecenia, czyli spierdalać albo wyskakiwać z kasy.
Robsona jakoś ten szacunek osiedla obdarzał ambiwalentnie. Jak coś tam przyniósł z domu, grę elektronika, pisma z gołymi babami albo kasę, to wszyscy go lubili. Jak zaś zaczęły się tworzyć składy na mecza i wszyscy chcieli grać na polanie między blokami w piłkę, on nie chciał przynieść z domu piłki, a miał nową. Skórzaną, grochówę, rozmiaru pięć. Jego szacunek wtedy natychmiast spadał do zera i żeby udowodnić mu, że jest zerem, chopcy zaczęli mu kopać karne kapy do dupy i tak wykopywali go z drużyny.
Po kilku takich ogrodniczo-psich numerach wykopali go na dobre, ale z naszej ekipy. Szwędał się za nami jakiś czas jeszcze jak smród po gaciach. Zagadywał, że ma nowe gry na komputerze. Obiecywał, że zaprosi na chatę i da pograć, bo ma dwa joysticki, ale to wszystko na nic. Taki amerykan chciał być, ale każdy go olewał. Aż w końcu odbił na dobre. Widywałem go później z kolesiami z drugiego bloku. Przygarnęli go pod skrzydła. Nie wiem czym ich przekupił, ale latał w tamtej ekipie. Później jakoś tak ucichło o nim na parę miesięcy. Do momentu gdy jego matka zatrzymała mnie na klatce i zapytała dlaczego już razem nie kolegujemy?
Odpowiedziałem, że nie wiem, a ona powiedziała mi, że Robson ma teraz wielkie kłopoty, bo wpadł w złe towarzystwo i ciężko będzie mu się wykaraskać z tych kłopotów. Zaciekawiło mnie to. Powiedziałem chopcom pod blokiem jak się przedstawia sytuacja Robsona i zapytałem czy nie wiedzą coś więcej? Oni zapytali o to chopców z innykszych bloków, tamci chopcy jeszcze innych chopców z innyksiejszych bloków. Taki osiedlowy, grypsowy bumerang, po którym odpowiedz zawsze wraca do adresata.
Nie czekałem długo na info z ulicy, bo jak wiadomo dzielnica zawsze dowiaduje sie pierwsza o złych rzeczach. Znałem odpowiedz. Robson siedział! Uuu, to ci dopiero nowina. Wszyscy na ławce jakby się przestraszyli, jakby nie uwierzyli, a jednak! Robson w kryminale? On sobie nie poradzi, on ma okulary, on się rozpłacze — ktoś z tłumu kpił, ale jednak! Siedział! Przejebane! Nie byliśmy aż tak źli żeby siedzieć.
Przez kilka dni Robson był na naszych językach. Puchły nam te języki od gadania o nim, a jego hierarchia puchła do miana boga. Balonik z napisem R(a)obson napełniał się gdybaniami, historiami do granic wytrzymałości, aż w końcu pękł, przypadkowo przekłuty przez szpilkę prawdy, wyplutą z ust sąsiada Robsona.
A tak na serio, nietykalni są tylko ci, którzy niedawno wyskoczyli z pierdla albo ci, którzy właśnie wjechali na przymusowe wakacje na koszt państwa. Oni są bogami osiedla. Są jak Ra, kiedy staną nad tobą, a ich cień przysłoni ci słońce, wtedy nie spojrzysz na nich z braku odwagi, a twoja pozycja na nie wiele się przyda. Możesz ich tylko słyszeć i wykonywać polecenia, czyli spierdalać albo wyskakiwać z kasy.
Robsona jakoś ten szacunek osiedla obdarzał ambiwalentnie. Jak coś tam przyniósł z domu, grę elektronika, pisma z gołymi babami albo kasę, to wszyscy go lubili. Jak zaś zaczęły się tworzyć składy na mecza i wszyscy chcieli grać na polanie między blokami w piłkę, on nie chciał przynieść z domu piłki, a miał nową. Skórzaną, grochówę, rozmiaru pięć. Jego szacunek wtedy natychmiast spadał do zera i żeby udowodnić mu, że jest zerem, chopcy zaczęli mu kopać karne kapy do dupy i tak wykopywali go z drużyny.
Po kilku takich ogrodniczo-psich numerach wykopali go na dobre, ale z naszej ekipy. Szwędał się za nami jakiś czas jeszcze jak smród po gaciach. Zagadywał, że ma nowe gry na komputerze. Obiecywał, że zaprosi na chatę i da pograć, bo ma dwa joysticki, ale to wszystko na nic. Taki amerykan chciał być, ale każdy go olewał. Aż w końcu odbił na dobre. Widywałem go później z kolesiami z drugiego bloku. Przygarnęli go pod skrzydła. Nie wiem czym ich przekupił, ale latał w tamtej ekipie. Później jakoś tak ucichło o nim na parę miesięcy. Do momentu gdy jego matka zatrzymała mnie na klatce i zapytała dlaczego już razem nie kolegujemy?
Odpowiedziałem, że nie wiem, a ona powiedziała mi, że Robson ma teraz wielkie kłopoty, bo wpadł w złe towarzystwo i ciężko będzie mu się wykaraskać z tych kłopotów. Zaciekawiło mnie to. Powiedziałem chopcom pod blokiem jak się przedstawia sytuacja Robsona i zapytałem czy nie wiedzą coś więcej? Oni zapytali o to chopców z innykszych bloków, tamci chopcy jeszcze innych chopców z innyksiejszych bloków. Taki osiedlowy, grypsowy bumerang, po którym odpowiedz zawsze wraca do adresata.
Nie czekałem długo na info z ulicy, bo jak wiadomo dzielnica zawsze dowiaduje sie pierwsza o złych rzeczach. Znałem odpowiedz. Robson siedział! Uuu, to ci dopiero nowina. Wszyscy na ławce jakby się przestraszyli, jakby nie uwierzyli, a jednak! Robson w kryminale? On sobie nie poradzi, on ma okulary, on się rozpłacze — ktoś z tłumu kpił, ale jednak! Siedział! Przejebane! Nie byliśmy aż tak źli żeby siedzieć.
Przez kilka dni Robson był na naszych językach. Puchły nam te języki od gadania o nim, a jego hierarchia puchła do miana boga. Balonik z napisem R(a)obson napełniał się gdybaniami, historiami do granic wytrzymałości, aż w końcu pękł, przypadkowo przekłuty przez szpilkę prawdy, wyplutą z ust sąsiada Robsona.
—
Robson siedział, ale już wyszedł i teraz ma sztubenareszt, i musi trolić w domu
przez najbliższy miesiąc — oświecił nas jego sąsiad z piętra, a nasz starszy kumpel,
któremu matka Robsona postanowiła się wyżalić, gdy myła podłogę na sieni.
Powiedział
nam też, że Robson tak na serio siedział na dołku i nawet nie trwało to dwadzieścia
cztery godziny, bo rodzice po niego przyjechali. Jest jednak nieco poobijany,
bo nie chciał śpiewać!
—
Śpiewać? Czego nie chciał śpiewać? — zapytałem zaciekawiony, przekrzykując
chłopaków.
—
Oj chopcy, chopcy, powiem wam, bo dla was to takie towarzyskie ciekawostki, a
dla mnie witz na całego.
—
Chcesz słonecznika? — spytałem starszego kolegę — Coś się dobra historia szykuje. Dobry
słoniol, prażony!
—
No dobra, dawaj. Do rzeczy. Robson jakiś czas temu zbratał się z kolesiami z
drugiego bloku. Żeby wbić sie do ich ekipy, musiał się wkupić jakimś czynem.
Tak się jakoś złożyło, że jednemu z tych kolesi, rodzice właśnie kupili więżę
stereo. Niestety nie posiadał on żadnych kaset, oprócz heimatów, które jego
starzy puszczali jeszcze na jamniku. Frustracja była duża, a pieniędzy nie było,
więc koleś postanowił, że wspólnie z ekipą, w której latał między innymi z Robsonem,
zajebią kasety ze straganów na katowickiej berzie.
Długo nie myśleli. Pewnego piątkowego popołudnia, wybrali się na dworzec do Katowic, w celu wykonania roboty. Ludzi było dużo jak to przy piątku. Tłok, gwar, ścisk, zgiełk. Upatrzyli sobie jedno stoisko z kasetami i wysłali tam Robsona, tłumacząc mu, że będą filować na tyłach, żeby mu ktoś dupy nie obrobił. Robson się zgodził, bo przecież zależało mu na tym, aby mieć mocną pozycję w ekipie. Wytłumaczyli mu, żeby jumał wszystko, tylko nie disco polo, ale jak już mu się coś przylepi do łap z disco, to żeby to nie było mydełko fa, bo rzygają już tą piosenką.
Robson wkleił się w tłum, zaczął przeglądać kasety, że niby zainteresowany jest i nagle spostrzegł, że na jednej z okładek są gołe cycki. Nie założył jednak okularów, bo jak by to wyglądało, złodziej w okularach? Widział tylko duże cycki, nasmarowane kremem. Napalił się, że będzie miał kolejny obrazek do pamięciówy, wziął kasetę do ręki, spojrzał czy nikt nie patrzy i skierował dłoń za siebie, próbując załadować pudełko do tylnej kieszeni spodni. Nagle, jego ręka została zatrzymana, a za uchem usłyszał ochrypły głos.
Długo nie myśleli. Pewnego piątkowego popołudnia, wybrali się na dworzec do Katowic, w celu wykonania roboty. Ludzi było dużo jak to przy piątku. Tłok, gwar, ścisk, zgiełk. Upatrzyli sobie jedno stoisko z kasetami i wysłali tam Robsona, tłumacząc mu, że będą filować na tyłach, żeby mu ktoś dupy nie obrobił. Robson się zgodził, bo przecież zależało mu na tym, aby mieć mocną pozycję w ekipie. Wytłumaczyli mu, żeby jumał wszystko, tylko nie disco polo, ale jak już mu się coś przylepi do łap z disco, to żeby to nie było mydełko fa, bo rzygają już tą piosenką.
Robson wkleił się w tłum, zaczął przeglądać kasety, że niby zainteresowany jest i nagle spostrzegł, że na jednej z okładek są gołe cycki. Nie założył jednak okularów, bo jak by to wyglądało, złodziej w okularach? Widział tylko duże cycki, nasmarowane kremem. Napalił się, że będzie miał kolejny obrazek do pamięciówy, wziął kasetę do ręki, spojrzał czy nikt nie patrzy i skierował dłoń za siebie, próbując załadować pudełko do tylnej kieszeni spodni. Nagle, jego ręka została zatrzymana, a za uchem usłyszał ochrypły głos.
—
Kasety kradniesz małolacie? Policja, na ziemię!
Położyli
go na ziemię, skuli, a później odprowadzili do radiowozu. Przewieźli na komendę,
wstępnie przesłuchali i osadzili w celi, z nadzieją, że może coś się Robsonowi
przypomni o kompanach na dołku. Cela była już jednak zajęta przez innego
aresztanta, więc Robson był nadkompletem. Stanął przy drzwiach wydygany i skamieniał,
mając nadzieje, że nie zwróci uwagi sąsiada spod celi. Mylił się. Sąsiad odwrócił
głowę w jego stronę i zapytał:
—
A tyś, co za jeden?
Robson
nie odpowiadał.
—
No godej, coś za jedyn, bo ci przypierdola w cymbał. — wrzasnął na niego.
—
Robson. Godają na mie Robson na osiedlu.
—
Za co cię zawinęli? - zapytał podejrzliwie sąsiad spod celi.
—
Krodłech kasety na dworcu.
—
Jakie kasety?
—
Takie tam, różne.
—
Jakie? Różne? Mów kurwa jakie!
—
No takie tam, mydełko fa — w końcu odpowiedział mu Robson.
—
Co, mydełko fa? Śpiywej! — rozkazał sąsiad.
—
Ale jo, nie... umia — jąkał sie Robson.
—
Śpiywej, chca tu słyszeć mydełko fa, szabada szabada, ty i ja. Śpiywej, bo ci
zajebia! Cało noc bydziesz śpiywać. A jak mi się znudzi mydełko fa, to bydziesz
mi śpiewać kurwa mydełko Lux, tak dugo aż usna. Co patrzysz? Chcesz śpiewać biały
jeleń? Chcesz? Bo się kurwa zaroz bydziesz schylać po mydło. Śpiywej!
Rano
Robson wyszedł z celi z podbitymi oczami. Matka jak go zobaczyła, to sie rozpłakała
i zaczęła lamentować. Chciała nawet pisać do komendanta, że syna pobili w
areszcie, ale policjant prowadzący sprawę odradził. Robsona czekało jeszcze postępowanie
karne i taka skarga mogłaby negatywnie wpłynąć na wyrok.
—
I to tyla co wiem. — odrzekł nasz starszy ziomek — Rzeczywiście dobry słoniol i
taki spolony w środku.
Śmialiśmy
się, tak że nie można było złapać powietrza. Brzuch pękał, głowa bolała.
Niektórzy kładli się na ziemi z tego śmiechu. Niektórym słonecznik wpadał do
kołocowej dziurki i trzeba było ich klepać po plecach, bo się dusili. Starszy
ziomek odszedł w swoją stronę, bo miał coś do załatwienia. A my do końca dnia
gadaliśmy tylko o Robsonie. Mało tego, wyczekiwaliśmy na niego pod klatką.
Gwizdaliśmy na niego, krzyczeliśmy pod oknem, ale nie wyszedł. Pewnie słuchał
mydełko fa i udawał, że nie słyszy naszych gwizdów i krzyków.
Dwa różne wydania kasety "Mydełko FA" znalezione na bytomskim targu staroci w lipcu 2019 roku. Fot. @marlo.miner |
7 responses to Mydełko Fa
Twoje teksty są jak z innego świata. O Śląsku coraz więcej się mówi, ale wciąż powierzchownie i stereotypowo, a to przecież region zasługujący na liczne książki i filmy (współczesne).
Będę do Ciebie zaglądać.
dziekuje! :)
Czy mógłbyś napisać coś więcej o Cholonku? Widzę, w Twoim profilu, że lubisz tę książkę. Widziałam inscenizację i chętnie wdam się w dyskusję.;)
gdzie widzialas ta inscenizacje? w teatrze korez, czy w teatrze telewizji? kiepski ze mnie recenzent. moze zapytaj o cos, to chetnie odpowiem, oczywiscie jesli znam odpowiedz :)
W telewizji. I byłam zdziwiona, bo pisano o tym spektaklu z zachwytem, a dla mnie to był spektakl dla mainstreamu (że użyję Twojego określenia;). Ciekawi mnie, czy książka jest również tak mało skomplikowana.
dokladnie tak jak piszesz. cholonek, wystawiany przez teatr Korez jest towarem eksportowym ze slaska. made in silesia. kiedy ma byc wystawiany w Warszawie, wszystkie bilety rozchodza sie w mgnieniu oka. podobno Slazacy z Warszawy szturmuja wtedy teatr. nie rozumiem tego, tak jakby nie mogli pojechac 300km na poludnie i isc do teatru Korez. tez sie troche boje, ze spektakl jest traktowany jako zjawisko w stylu "chodz, pojdziemy do teatru poogladamy Slazkow", nie daj Boze "Masz tutaj dwa bilety - mowi prezes duzej firmy do swojego pracownika z najlepszymi wynikami w miesiacu - i idz poogladaj tych slazakow do teatru, czy to rzeczywiscie sie nie myja jak tu do nas przyjezdzaja w interesach i czy to rzeczywiscie Niemcy." spektakl opowiada o Niemckiej czesci Slaska, to fakt, ale zeby zaraz zakamuflowana opcja niemiecka? :) dodam jeszcze, ze spektakl fajnie sie oglada w teatrze Korez, poniewaz tam jest minimal. mala ilosc dekoracji scenicznej, skutecznie nadrabiana jest gra aktorska. po za tym aktorzy wiernie godaja gwara i dla gorola (nie slazaka) moze byc klopot ze zrozumieniem. w TV podawali znaczenie slow? jest jeszcze inny spektakl po slasku, serwowany przez Teatr Slaski. nazywa sie "polterabend". bylem i sie troche zawiodlem. troche mniej mnie ujal, mimo nawet ze dekoracje sa bardziej bogate, a akotrzy tez dobrze godaja po slonsku. Jesli chodzi o ksiazke "Cholonek", to trudno stwierdzic czy jest malo skomplikowana. to chyba zalezy od wyobrazni czytelnika. ja czytajac ta ksiazke, zaczalem sobie przypominac slask z lat 80, co tez nie jest dobrym rozwiazaniem, bo historia jest osadzona w latach wojennych. no, ale mialem przynajmniej jakis punkt zaczepienia, jakies podloze do wyobrazenia sobie jak wtedy wygladalo. Osobie, ktora nie jest ze slaska bedzie trudniej sobie to wybrazic. mnie dobrze pomogly wycieczki z ojcem za malolata na zabrzanska porembe. tam wlasnie rozgrywa sie akcja. niestety, te domki juz nie istnieja, bo przebiega tam DTS (drogowa trasa srednicowa). na temat srodkow stylistycznych nie moge nic powiedziec, bo sie nie skupialem na nich przy czytaniu. jednak ksiazka jest zdecydowanie lepsza niz spektakl.
I takiej opinii mi brakowało.;) Jakieś pół roku temu o książce przez chwilę się mówiło (czyt. promowała ją prasa;)), później Cholonek zagościł w W-wie. Ogólnie to dobry pomysł, bo Cholonek pokazuje mało znane zjawiska. Przez lata wmawiano nam, że Polska to kraj bez mniejszości narodowych itp., a to nie jest tak proste.
Cholonka pewnie trzeba będzie przeczytać.;) W tv nie było podpisów/tłumaczenia, ale zrozumiałam.;)
Ostatnio widziałam inną sztukę na podobny temat: Miłość w Konigshutte. Gdyby nie ckliwa końcówka, byłby znacznie lepszy. Jest tam jedna świetna scena: w szkole podstawowej tuż po wojnie nauczycielka wścieka się na śląskie dzieci, których nie znosi (mówią w nieznanym jej języku czyli gwarą śląską) i nazywa Szwabami. Następuje czytanie Inwokacji i dzieci są już totalnie zdezorientowane: jaka Litwa, jaka ojczyzna? Naprawdę znakomita scena.
Prześlij komentarz