Osiedlowy kiosk ruchu stał w środku blokowiska. Był centralnym punktem zbornym, w którym od czasu do czasu zbierali się mieszkańcy w celach towarzyskich. Sprzedawano w nim codzienną prasę i papierosy. Zdarzały się również artykuły pochodzenia zagranicznego, które mimo zakazu wolnego handlu można było dostać spod lady. Ludzie darzyli kioskarza zaufaniem.
Każdy kupujący oprócz pieniędzy zostawiał mu jakąś swoją historię. Sprzedawca pełnił rolę pamiętnika z nieskończonymi kartkami. Całe osiedle zapisywało na nich swoje życiowe rozdziały. Wiedziałem o tym. Moi rodzice też. Dlatego niechętnie u niego kupowali. Poza tym jego wścibskość próbowała ciągnąć klienta za język i każda wizyta w kiosku kończyła się pytaniami — a co u pana, co u pani, jak leci i tak dalej.
Mnie akurat ta cała wścibskość omijała, ponieważ byłem jeszcze bajtlem. Ale nieraz słyszałem za plecami, jak próbował potwierdzić moją tożsamość pytając ludzi — czy to jest ten od tych co mieszkają w tamtym bloku? Nie przeszkadzało mi to, bo wychodziłem z założenia, że lepiej niech on o mnie mówi niż ktoś obcy.
Kiosk Ruchu, Lata 80 - Chris Niedenthal |
Lubiłem ten kiosk. Regularnie przed lekcjami i po lekcjach pojawiałem się przed nim, by zobaczyć czy są moje ulubione gazety. Ze Świerszczyka i Misia już dawno wyrosłem dlatego wypatrywałem raczej Pana czyli polskiego Playboya, który ukazywał się dość rzadko. Oprócz tego rozglądałem się za kolorowymi pismami, w których błyszczał zachodni świat. Na przykład za Panoramą, ponieważ znajdowały się w niej plakaty zespołów muzycznych w formacie A4. Miałem nawet taki jeden poster powieszony na ścianie, z zespołem Europe, po tym jak ich piosenka „Final countdown” odniosła sukces w Polsce.
Te gazety były urozmaiceniem szarego życia u schyłku komunizmu. Raziły po oczach namiastką zachodu, uświadamiając nam Polakom, że za żelazną kurtyną też można żyć kolorowo. Trzeba tylko poczynić pewne kroki, żeby coś się zmieniło. Tylko w którym kierunku? Jedynie słusznym. W kierunku kiosku Ruchu.
Takie kroki poczynił właśnie pewien koleś. Hajer przodowy. Młody, w sile wieku. Spotkałem go pewnego razu, gdy błąkałem się po osiedlu. Stał przed okienkiem i żywo gestykulował z kioskarzem. Z daleka wyglądało jakby opowiadał mu historię swojego życia. Ale kiedy podszedłem bliżej przekonałem się, że ta życiówka to loteria pieniężna o nazwie „Koniczynka”, w której główną nagrodą był mały fiat. No tak, to auto niewątpliwie mogłoby odmienić czyjeś życie.
Hajer chyba potrzebował takiej odmiany, bo po długiej rozmowie, wyjął z portfela tysiąc złotych i oznajmił, że chce zagrać. Sprzedawca podsunął mu szklaną miskę z losami, każąc wybrać sobie dwadzieścia karteczek. Hajer włożył dłoń do środka, zamieszał i skrupulatnie odliczył. Później chuchnął jeszcze na szczęście i wziął się za sprawdzanie wygranych.
Los loterii "Błyskawica" |
Jego grube palce dość niezdarnie rozdzierały i rozwijały papierki. Równie niezdarnie wychodziło mu szukanie cyferek na plakacie, przyklejonym po wewnętrznej stronie szyby. Widać było, że do liczb raczej nie był przyzwyczajony. Mimo to sprawdzał. W ciszy, w nadziei, w skupieniu. Drugi los, trzeci, czwarty los. Ale nic się nie zgadzało. Mina kwaśniała mu z minuty na minutę, a euforia opuszczała. Nagle jednak krzyknął — fufol — i sprawnym ruchem wrzucił do okienka małą karteczkę.
— Jak jo kurwa niy wygrom tego malucha, to wom kipna ta lauba!
— Panie, uspokój się pan. — grzmiał kioskarz.
— Jo robia na grubie, na przodku i dziynnie sam przełaża kole tego waszego lyjantu i dziynnie pacza na tego malucha na tym plakacie. I żech sie pedzioł, że jak mi wypłacom nadgodziny, to wykupia sam wszyske losy i wygrom te auto.
— Ależ proszę bardzo.
— Ale chuja, nic niy idzie wygrać. Jo jus sztyry koła wtopił. Wiela jesce mocie tych losof?
— Jeszcze z sześć.
— Dowejcie. Jak terozki niy wygrom, to wom kipna tyn sztand. Bydziecie widzieć.
Hajer zaczął po kolei rozdzierać losy i porównywać z tablicą. Niestety, pięć na sześć losów wylądowało za jego plecami. Podniosłem je i sam zacząłem sprawdzać. Został mu tylko jeden los.
— Jak tukej nic niy bydzie, to ta szyba mocie łozdupiono.
Rozpakował los jak cukierka. Przyłożył do tabeli wygranych, sprawdził i poczerwieniał.
— Fufol — krzyknąłem za jego plecami.
Spojrzał się na mnie
— Kaj fufol? Chuj niy fufol.
— Jo mom.
— Pokoż.
Wyrwał mi los z palców i wrzucił do okienka. Kioskarz spojrzał na niego podejrzliwie, po czym wypłacił mu pięćdziesiąt złotych. Postanowiłem zagadać hajera, bo bałem się, że zdewastuje kiosk starszemu panu.
— Kaj robisz?
Hajer spojrzał na mnie badawczo i parsknął.
— Pitej podciepie!
— Pitej, to sie do matki godej! - odważnie skontrowałem.
Zaskoczony tymi słowami nachylił się nade mną i złapał za koszulkę. Odskoczyłem. Ruszył więc z całym impetem w moim kierunku. Gonił. Kilka minut gonił. Nawet trochę wymachiwał rękami by znów capnąć za ubranie, ale nie udawało mu się. Byłem zbyt szybki i zbyt zwinny. Później, gdy trochę się zmęczył, chodził. Już tylko chodził przeklinając pod nosem. Musiałem go mocno wkurzyć skoro wyzwoliłem w nim taką zawziętość.
Podczas tego berka kątem oka zauważyłem, że kioskarz stoi na zewnątrz. Pewnie dlatego by pomóc mi uporać się z tym szaleńcem. Ale ja nie potrzebowałem pomocy. To kioskarz potrzebował, więc krzyknąłem na cały głos - fufol ciul, fufol ciul, doprowadzając hajera do ekstremum wkurwienia i pobiegłem w głąb osiedla chcąc go wyprowadzić jak najdalej od kiosku, który zamierzał zniszczyć.
Niedowartościowany hajer połknął przynętę, zaczął za mną biec, ale nagle stanął, wystawił palec wskazujący w kierunku kioskarza i krzyknął - jo wom i tak kipna tyn lyjant! Chyba ciulskiem - dodałem z oddali i poczekałem aż ta pokraka z pylicą płuc zacznie przebierać nogami. W końcu się rozpędził.
Coś tam krzyczał że mnie zajebie, ale nie zwracałem na to uwagi, tylko wpadałem w otwarte drzwi klatek familoków, skąd bramami wybiegałem na podwórka, a stamtąd po dachach chlewików przeskakiwałem z powrotem na osiedle. W końcu zgubiłem upartego hajera.
Po kilku dniach znów pojawiłem się przy kiosku wypatrując swoich ulubionych gazet. Kioskarz wyszedł na zewnątrz, uścisnął mi dłoń i podziękował za pomoc. Trochę mnie to zdeprymowało, bo już zapomniałem o tym całym zdarzeniu.
— Za to że mi pomogłeś z tym chuliganem z kopalni, możesz sobie wybrać jedną gazetę. - oznajmił nieoczekiwanie.
— Za darmo? - otwarłem usta z wrażenia.
— Tak.
Długo nie myślałem, tylko wskazałem palcem na kolorowe strony.
— O! Tamta. - pokazałem magazyn poradniczo - hobbystyczny Pan.
Kioskarz spojrzał na mnie wnikliwie i zapytał.
— Jesteś pewien?
— Tak. Sto procent. - odpowiedziałem mu.
— No, dobrze. - zamyślił się, po czym wygrzebał ze stosu ową gazetę i zapytał jeszcze raz - A nie przyjdą tutaj twoi rodzice?
— Nie. Napewno nie. - odparłem i schowałem pod koszulkę pierwszego polskiego playboya.
Podziękowałem i oddalając się pośpiesznym krokiem spojrzałem jeszcze na szybę obok okienka. Wisiała na niej nowa tabela wygranych loterii “Błyskawica”.
Prześlij komentarz