Myama

Górny Śląsk lat osiemdziesiątych pamiętam gdzieś od osiemdziesiątego piątego roku. Miałem wtedy sześć lat i dopiero zaczęło mnie interesować to, gdzie mieszkam, jak mieszkam i wokół kogo, czego mieszkam. Dopiero wtedy zacząłem zwracać uwagę na to, że kominy kopcą, i że rok rocznie na jesień jestem chory. Moje dziecięce gałki oczne rejestrowały tą rzeczywistość schyłku PRL’u, poruszając się szybko niczym w fazie REM i czasami miałem wrażenie, że to koszmar. Koszmar, który dręczy małolata żyjącego w miejscu, gdzie podczas letnich nocy uchyla się okno, by rano macać dwu centymetrową warstwę sadzy na parapecie, nie wiedząc skąd się wzięła. Koszmar, który wciąż pyta ojca dlaczego dziennie musi ubierać świeżą koszulę do pracy i dlaczego w lokalnych, telewizyjnych aktualnościach, codziennie na końcu programu podają stężenia pyłów, gazów i innych tlenków. Duszno mi się dorastało na Śląsku. Ale w tej całej duchocie, głębokie wdechy też się zdarzały i nie trzeba było brać gliceryny pod język. Czysty tlen, przemycony gdzieś ukradkiem na kasetach video, kasetach magnetofonowych, zachodnich pismach, telewizji satelitarnej wchodził prosto do mózgu, kolorując real z szaro burych kolorów. Pieprzona chromoterapia schyłku lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, wzbudzała we mnie barwy, zamieniając mój świat z mono na poli. 


Kto raz został naświetlony przez kolory, nagłośniony przez stereo, ten już nigdy nie był taki sam. Wiem to po sobie. Mnie nagłośnił pewien koleś. Był starszy, robił szkolne dyskoteki, znał się na sprzętach, miał sprzęt i grał tym sprzętem w bloku. Był bogiem. Wszystko przez niego zawsze grało, a bez niego nigdy nic nie grało, co grało. Amen. Akurat w tamtym czasie modne było stereo z technics’a. Pierwszy raz wypatrzyłem ten sprzęt w Baltonie. Piękny, czarny, chromowany, nie radziecki. Nie ważne jak grał, ważne że miał technics napisane na tabliczkach z przodu. Później wypatrzyłem u boskiego kolegi, że i on sobie na przednich panelach swojej polskiej wieży, kalkomanią wykleił technics. Długo trułem ojcu o kupnie stereoanlagi, aż w końcu zatrułem go tak mocno, że jedynym antidotum był zakup niedrogiego lub używanego sprzętu. Niestety, tylko na to pozwalała domowa szparkasa. Żaden znajomy górnik akurat w tym czasie nie miał już wolnych talonów w książeczce „G”. Trzeba było czekać na okazję. Ale nie długo, bo jakoś tak los chciał, że od sąsiada teścia szwagier sprzedawał swoje stereo. Bez zastanowienia wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy do niego zobaczyć sprzęt. Oj, jakież było moje rozczarowanie, gdy zobaczyłem ten sprzęt. Był srebrny, jakiś taki topornie bezkształtny, prostokątny no i była to unitra, polska unitra! Grała? Nie ważne jak grała, była polska. 


Byłem zawiedziony. Ojciec się cieszył, mnie jakoś brakowało entuzjazmu. Nie wiedziałem też jak zareagują koledzy na osiedlu, a już o sądach mojego boga wolałem nie myśleć. Nazajutrz trzeba było jechać po nowy stolik pod telewizor i zamontować głośniki na ścianie. Później jakieś ustawianie anten, próba głośności i to wszystko. Już! Według mojego ojca wieża była ready, mogła sobie spokojnie stać, kurzyć się, chłonąć pył i sadzę z brudnego śląska. Kolejny mebel w domu. A według mnie musiała grać i tąpać basem jak na kopalni. Rodzice byli w pracy, to grałem. Na cały fol grałem. Altusy pluły decybelami ile fabryka dała. Ściany drżały jakby je miał zaraz rozkruszyć kombajn górniczy, a pion odbijał nuty kierując to wszystko na kaloryfer, który pełnił rolę filtra i przenosił wibracje na dolne i górne piętra. Sąsiedzi nie mieli łatwo, ale co mnie to obchodziło. Stukali, pukali po rurach z kaloryfera, a niektórzy, ci bardziej odważni dzwonili do drzwi z prośbą o ściszenie muzyki. Ściszałem ale potem puszczałem głośniej. Skarżyli do spółdzielni ale i tak nic nie przychodziło do domu. Żadnych pism, żadnych telefonów z administracji. Niczego. Po pewnym czasie zaczęło mnie nudzić to granie. Piosenki znałem na pamięć, sąsiedzi też znali i odgrywanie tych samych kawałków już jakoś nie dostarczało mi energii. Kasety moich ulubionych piosenkarzy, zespołów były drogie i trudno dostępne. Jedyną metodą na zdobycie nowych nagrań było kupno czystych kaset i nagranie piosenek z radia albo przegranie ulubionych piosenek u kolegów. Po urodzinach uzbierałem odpowiednia kwotę i kupiłem w komisie dwie czyste kasety magnetofonowe Myama. Sześćdziesiątki. Cieszyłem się. Nie rozfoliowywałem ich. Miały takie fajne czerwone napisy na tej folii. Prosto ze sklepu poszedłem na klopki. Starsi kumple grali w bala. Nasze bloki przeciwko blokom za familokami. Zacięty szpil. W przerwie szpilu zainteresowali się moimi kasetami.


— Coś się kasety kupioł? Co, bydziesz nagrywać ja? — pytali.


Potwierdzałem. Mało tego, zyskiwałem uznanie w gronie starszych! To było dopiero coś. Jednak na krótko. Wśród nich był również osiedlowy bóg sprzętu muzycznego, kalkomania technicsa, chodzący ZURT, który spojrzał na moje kasety i przemówił przy wszystkich:


— Coś to kurwa kupił? Myamy, ja? Synek, te ciulstwa obniżają sygnał przy nagrywaniu o 22 kHz. Tego nawet do chromówki nie możesz równać. Weź to wypierdol na hasiok!


Stało się. Cała moja pozycja w grupie, zbudowana w ciągu kilku chwil na kasetach Myama legła w gruzach. Czar prysł, karta się odwróciła. Starsi koledzy szybko podchwycili temat i dołożyli swoje:


— Wydupiej stąd. Te gromy, dowej bala! No spierdalej synek, mosz chujowe kasety! Bo ci zaroz poczaskom ten jebany lajant! Zdupiej!

Zdupiłch, a druga połowa szpilu trwała tradycyjnie, trzydzieści minut. 



18.09.2012

One response to Myama

  1. Unknown says:

    jak ja maiłam 6 lat, to brałam dwa taborety z kuchni mamy (rodzice mają je i siedzą do nich do teraz-taki domowy mały skansen) rozkładałam przed oknami, naciągałam dużą gumę z sklepu zwanego "guziczek" i skakałam nieporadnie..do momentu kiedy wnerwiło mnie przewracanie się taboretów.. ehh...taborety zostały, wspomnienia też..takich skaczących dziewczynek już nie uświadczysz..

Filmy o tematyce śląskiej

Publikacja 10 albumów, które wpłynęły na mój muzyczny gust.

Memuar z czasów zarazy. Lata dwudzieste XXI wieku.

Filmy drogi

Teksty chronione są prawem autorskim. Obsługiwane przez usługę Blogger.