![]() |
fot. Marek Locher |
![]() |
fot. Marek Locher |
![]() |
fot. Marek Locher |
![]() |
fot. Marek Locher |
2.07.2023 Leave a comment
z cyklu - Le flaneur silésien
W porannym tramwaju z Zawodzia do centrum Katowic większość pasażerów pogrążona w stendbaju próbowała wykorzystać ostatnie minuty drzemki. Niektórzy przyssani do szyb tępym wzrokiem gapili się w miasto. Podkrążone oczy oraz opuchnięte twarze zdradzały zmęczenie monotonią roboczych dni. Obserwowałem ich. Wyglądali na zniewolonych, jakby nie mogli się uwolnić od codzienności.
![]() |
Fot. Marek Locher |
Ja za to cieszyłem się wolnością, bo codzienność zależała tylko ode mnie i nikogo więcej. Nie odczuwałem również zmęczenia, wręcz przeciwnie, tryskałem energią o brzasku, a to chyba za sprawą ośmiogodzinnego snu jaki ostatnio miewałem. Tramwaj szurał do przodu. W pełni świadomy nie sprecyzowałem przystanku docelowego. Po prostu jechałem. Tak jak oni. Tylko że ja ubzdurałem sobie, że wysiądę tam gdzie będzie mi się podobało i zrobię to wtedy gdy, słońce znajdzie się w złotej godzinie. Dlatego odliczałem minuty na zegarku, sprawdzałem też w apce dokładny czas tego zjawiska zgodny z moim położeniem. Zza szyby zaś zerkałem na kolory nieba, które z granatowo - niebieskich przechodziły w złoto - pomarańczowo - żółte. Mknąłem po szynach, a gdy nadeszła odpowiednia chwila, wysiadłem.
![]() |
Fot. Marek Locher |
Tramwaj zniknął za zakrętem, a mnie ukazała się zabudowana kamienicami ulica Pierwszego Maja, na której stanąłem jak zwykle frontem do budynków i rozpocząłem obserwację. Oczywiście z nadzieją na znajome uczucie trankwilizacji, które tego poranka postanowiłem zasymulować naiwnie myśląc, że powinno być jeszcze bardziej intensywniejsze. Nic bardziej mylnego. Nie nadchodziło. Pustka. Szum miasta również nie pomagał, mimo że samochody przejeżdżały po jezdniach, tramwaje ślizgały się po szynach, ludzie kłębili się na chodnikach niczym mrówki. Nie czułem tego. I nawet gdy otoczenie mieniło się złocistymi barwami, spokój nie nadchodził.
![]() |
Fot. Marek Locher |
Machnąłem na to wszystko ręką i czym prędzej skierowałem swoje kroki do Żabki. Tam kupiłem dwie butelki piwa. W rejonie ulicy Racławickiej, tuż przy przejściu podziemnym na perony, w pobliżu garaży, znalazłem ustronne miejsce, gdzie usiadłem na kawałku betonu, wyjąłem klucze z kieszeni i podważyłem kapsel. Po kilku łykach opanował mnie spokój. Nie była to jednak trankwilizacja, ponieważ trankwlizacja trwa krótko, a spokój ten trwał permanentnie luzując cały mój układ nerwowy. Szum przejeżdżających pociągów dodatkowo jakby go wzmacniał.
![]() |
Fot. Marek Locher |
Siedziałem, kontemplowałem, obserwowałem świat i doszedłem do wniosku, że jest do przyjęcia jedynie przez kilkadziesiąt minut dziennie, czyli około czterdzieści minut rano i czterdzieści minut wieczorem, bo tyle zazwyczaj w Polsce trwają złote godziny. Postanowiłem, tutaj właśnie na tym kawałku betonu znajdującym się przy stacji Katowice Zawodzie, że do końca życia, jedynie w tych przedziałach czasowych będę pił alkohol. Szkoda, bo było parę minut po siódmej, a to oznaczało, że po dwóch browarach albo będę pił dalej i przed południem pójdę spać, albo będę musiał czekać o suchym pysku do następnej złotej godziny czyli do osiemnastej trzydzieści. Wybrałem tę pierwszą opcję i w drodze na przystanek wstąpiłem do Żabki. Wtedy czułem się dobrze.
16.06.2023 Leave a comment
z cyklu - Le flaneur silésien
W godzinach wczesnowieczornych przejeżdżałem przez świętochłowickie Piaśniki. Tramwaj mozolnie pokonywał skrócony odcinek z Chebzia do Chorzowskich Wodociągów, a ja wreszcie mogłem przyjrzeć się okolicy skąpanej w złotej godzinie, która tego dnia nadawała błyszczącą poświatę brunatnej cegle kamienic przy Trzeciego Maja. Podczas jazdy znów poczułem znajome uczucie trankwilizacji zmuszające mnie do wyjścia na przystanku przy Kauflandzie. Wysiadłem.
Rozglądnąłem się po okolicy i stanąłem frontem do pierzei budynków. Dobroć jaka z nich płynęła zamroziła moje ruchy. Stałem jak elektryk podpięty do stacji ładowania i chłonąłem, a wyludnione ulice oraz znikomy ruch samochodowy tylko katalizowały ten proces. Tym razem nie przenosiłem się w czasie, nie widziałem żadnych historycznych landszaftów zapamiętanych z przedwojennych widokówek. Czułem, że to mi nie potrzebne. Jedyne co czułem to spokój. Spokój emanujący z tej okolicy.
I to była czysta trankwilizacja, bez żadnej chemii przyjmowanej doustnie, pochodząca prawdopodobnie z aury jaka unosiła się w tym miejscu. Znów próbowałem utrzymać ten stan jak najdłużej w sobie, ale po kilku chwilach jego intensywność zaczęła maleć. Im bardziej wytężałem zmysły, spinałem się, tym szybciej uczucie wypełniania zanikało. Aż zanikło całkowicie. Wróciłem do rzeczywistości i w spokoju zacząłem zaglądać w podwórka kamienic.
Wchodziłem wszędzie gdzie się dało, w każdy otwarty einfahrt, w każde otwarte drzwi klatki schodowej. Dziwne. Ludzie jakby pochowali się w mieszkaniach. Nawet nie obcinali zza firanek co wielokrotnie zdarzało się przy moich wścibskich eksploracjach. Zwykle w takich miejscach nosiłem miano intruza, który włazi i patrzy na to, na co nie nie powinien.
Tym razem cisza, martwa cisza oraz wiatr muskający chłodnym jęzorem porozrzucane po placu zabawki, wiatr grający smutne melodie na rozwieszonych sznurach do prania. Wyjąłem smartfona z kieszeni z zamiarem utrwalenia tego stanu rzeczy, bo w głowie mi się nie mieściło, bym przy ruchliwej ulicy w Chorzowie nie zdołał trafić na żywego człowieka.
Pstryknąłem parę fotek. W placu, ostrząc soczewkę aparatu, zauważyłem na drzwiach wejściowych do klatki schodowej jakieś znaki. Podszedłem bliżej, spojrzałem, rzeczywiście, na lewym skrzydle oraz na ramiaku widniały duże litery F. Domknąłem prawe skrzydło i pojawiła się trzecia litera F.
FFF. Wrota piekieł. Zaciekawiony szatańskim symbolem przekroczyłem próg kamienicy. Sień wydawała się zadbana, nawet widna, bo oświetlona ledową żarówką wkręconą do ceramicznej oprawy na którą nakręcono przezroczysty słoik w celu zabezpieczenia przed kradzieżą.
Ściany nie odrapane, drzwi do mieszkań odmalowane błyszczącą farbą zdradzały chyba niedawny remont klatki schodowej. Wiarygodność tej hipotezy dopełniał zapach, lekko budowlany, chemiczny, w każdym razie nie organiczny. Na wprost mnie znajdowało się wyjście frontowe, do którego zmierzałem cichymi krokami tak by nie wzbudzić niepokoju mieszkańców kręceniem się po sieni. Chwyciłem za klamkę, otwarłem i wyszedłem na ulicę Trzeciego Maja. Ruchliwą, choć nie tłoczną o tej porze.
14.06.2023 Leave a comment
Made by Raygun, powered by Blogger. Converted by Smashing Blogger for LiteThemes.com.