Wtedy czułem się dobrze cz.1

z cyklu - Le flaneur silésien


Nie pamiętam kształtu chmur gnanych zachodnim wiatrem, ale tak po prawdzie powinien z nich padać solidny deszcz, ponieważ od godziny sine niebo wisiało nad Dębem jakby je ktoś wygrzmocił za zbyt niską majową temperaturę. Szedłem właśnie w kierunku osiedla Tysiąclecia, w nastroju iście euforycznym, a moje samopoczucie oraz wewnętrzny spokój spowodowany niedawną życiową zmianą dodawały sił. Nawet ostre kamienie, przebijające się przez gumowe podeszwy Conversów nie zniechęcały do wędrówki. Szedłem wolny, nie przymuszony do niczego, prawdziwie swobodny jak elektron nie związany z żadnym atomem. Szedłem, bo mogłem iść. 

Tiramisu

Tak wyglądała wolność o której od kilku miesięcy marzyłem. Tak wyglądał spokój znaleziony w miejskim zgiełku pośród szumiących tramwajów, pędzących po DTŚ-ce samochodów, właśnie tutaj, w okolicach Tiramisu czyli czterech biurowców przypominających włoski deser. I choć to nieprawdopodobne, to właśnie ta okolica wraz z hałasem jaki się tutaj tworzył sprawiała, że czułem się świetnie. 

Kiedy patrzyłem po kolejnych warstwach biszkoptu nasączonych kawą espresso oraz migdałowym likierem amaretto, ptfu, po szklanych oknach z mnóstwem biurek między którymi z całą pewnością rozgrywały się dzisiaj dramaty, byłem rad, że nie podlegam nikomu, kto miałby wpływ na moje życie oraz przyszłość. Byłem również rad, że po raz pierwszy od dłuższego czasu mogłem decydować o sobie. I chuj z tym, że gdzieś tam we wnętrzu, w przeszklonym gabinecie, naćpany władzą menedżer opierdalał właśnie pracownika za nie spełnianie jego marzeń. Albo, że gdzieś tam w chłodnej serwerowni mierna, bierna, ale wierna asystentka ruchała się z kierownikiem licząc na awans w swoim pionie. 

Miałem na to wyjebane, mniej więcej tak jak deweloper budujący wieżowce nieopodal kościoła Jana i Pawła Męczenników. Od kiedy powstał ten kontrast cegły i szkła pomieszanego z betonem zawsze przypominał mi maleńką cerkiew na tle wieżowców zauważoną podczas spaceru po ulicy Nowy Arbat w Moskwie. Zupełnie nieudany krajobrazowy crossover. Również tutaj na Dębie wieżowce nie pasowały do neoromańskiej świątyni. 

tiramisu

Nie miało to jednak znaczenia, ponieważ nie zamierzałem dzisiaj użalać się nad patokrajobrazem w słowach Mein Gott, jak brzydko. Zamierzałem celebrować spokój. Podreptałem do przejścia podziemnego i po kilku krokach znalazłem się przed kościołem. Z głośnika zawieszonego nad potężnymi drzwiami wydobywał się głos modlącego się księdza. Zgodnie ze wskazówkami zegara na wieży, odbywało się nabożeństwo. Wszedłem do środka, stanąłem przy filarze nasycając się widokiem czterech żyrandoli oświetlających wnętrze. Ksiądz wraz z wiernymi modlił się słowami charakterystycznymi dla majówki. Nie słuchałem go, raczej rozglądałem się na wszystkie strony próbując znaleźć coś charakterystycznego co mógłbym zapamiętać. 

Nie znalazłem niczego, postałem minutę, przeżegnałem się i wyszedłem. Na Chorzowskiej ruch samochodowy nie zelżał. Oddalając się w kierunku Tauzena zerknąłem jeszcze raz na kościół. Brunatna cegła elewacji, zarówno w świątyni, w konstrukcji budynku fary jak i ogrodzeniu przeniosły mnie w okres przedwojenny. Nie oczekiwałem takiego transferu, ale zrozumiałem, że miejsce w którym się znajduję wygenerowało w mojej głowie poczucie trankwlizacji. 

W mgnieniu oka znalazłem się w czasach, które znałem jedynie z historycznych książek o Katowicach. Trwało to chwilę, dosłownie chwilę. Próbowałem utrzymać ten stan umysłu jak najdłużej aby wypełnił każdą komórkę ciała, ale z sekundy na sekundę odnosiłem wrażenie, że rozmywa się w zgiełku hałaśliwych ulic. W końcu niespodziewanie znikł. Wtedy czułem się dobrze.

9.06.2023

Filmy o tematyce śląskiej

Publikacja 10 albumów, które wpłynęły na mój muzyczny gust.

Memuar z czasów zarazy. Lata dwudzieste XXI wieku.

Filmy drogi

Teksty chronione są prawem autorskim. Obsługiwane przez usługę Blogger.