Jadąc w lipcu dziewięćdziesiątego pierwszego krajową jedynką, mijaliśmy co chwilę ciężarówki Tatra, wiozące Czechów i ich wesołe miasteczka nad morze.
Mniej więcej po tygodniu śmigałem już po prostokątnym autodromie w iskrzącym bolidzie o gumowym zderzaku.
Później na strzelnicy zrobionej z wozu Drzymały strzelałem z wiatrówki do zapałek. Wygrałem czasem lizaka albo sztuczny kwiatek.
Gdy nie miałem pieniędzy przychodziłem po prostu popatrzeć jak inni radzą sobie w lunaparku.
A po tym lunaparku kręcił się pewien młodzieniec, wystylizowany na czeskiego piłkarza, prawdopodobnie syn kogoś z obsługi. Kozaczył trochę, ale nie wkurwiał mnie, raczej śmieszył. I kiedy stałem przy strzelnicy i podziwiałem umiejętności jednego z wczasowiczów, który sam łamał strzelbę w celu zarepetowania, pojawił się ów młodzieniec i po czesku zażądał od właściciela darmowego strzału. Właściciel szeroko się uśmiechnął i odpowiedział - Zdenek Smetana. Kiedy młodzian ponownie oznajmił że chce strzelić, znów usłyszał - Zdenek Smetana. Po kilku próbach, właściciel przestał mu odpowiadać, ale z przyjemnością robili to Polacy, których czeski język rozbawił do tego stopnia, że nie byli w stanie skupić się na celu. Młodzian w końcu odszedł upokorzony i zniknął w tłumie.
O Zdenku Smetanie dowiedziałem się zupełnie przypadkowo kilka lat później oglądając bajkę “Żwirek i Muchomorek” .
Prześlij komentarz