Brown interrupted

fragmenty

“Tyle ćpunów w całym mieście Nie widziałeś tego jeszcze Popatrz, o popatrz Tak, tylko mnie nie bij przy tym, dawaj…”

Dawałem. Ale wolno, bez pośpiechu. I do tego z dość dużym plecakiem na ramionach, którego ciężar sprawiał, że wilgotniały mi plecy. Przy skoliozie nie pomagają żadne poduszki wentylacyjne, koszulka na grzbiecie była mokra, dlatego ściągnąłem go z ramion i założyłem z powrotem tylko za jedną szelkę, tak by czuć się bardziej komfortowo.

W Galerii Katowickiej mrowie ludzi mknęło przed siebie wytyczonymi przez feromony pośpiechu tunelami zapachowymi. Tylko nieliczni co chwilę wypadali z szyku kuszeni aromamarketingiem napotykanych sklepów. Reszta pędziła, bo był piątek, późne popołudnie i perspektywa zaczynającego się weekendu. Mnie natomiast ten pośpiech niczym nie pachniał. Autobus miałem dopiero za czterdzieści minut, więc toczyłem się slalomem w kierunku bocznego wyjścia na ulicy Słowackiego odbijając się co chwilę od ludzkich tyczek.

...

Za blokiem, po którego balkonach wspinał się BNT, przy ogrodzeniu willi Louisa Damego, zauważyłem dziwną czarną postać. Jej dziwność polegała na tym, że stała w nienaturalnej pozycji, jakby na miękkich nogach, zgarbiona, z rękoma skierowanymi ku chodnikowi. Co chwilę podnosiła się i opadała, coś jak skoczek przygotowujący się do zjazdu ze skoczni. Zatrzymałem się i wytężyłem wzrok jeszcze bardziej. Był to mężczyzna, już nie taki młody, śniadej karnacji, prawdopodobnie Cygan. Naćpany, przysypiający Cygan.
 
Uśmiechnąłem się pod nosem, bo dawno nie widziałem nagrzanego Roma i zaraz przypomniała mi się sytuacja sprzed lat kiedy późnym wieczorem jechałem tramwajem numer sześć na koncert do Bytomia. Cygan, którego wtedy spotkałem był zaczepiony rękami o rurkę wystającą z sufitu i wisiał w środkowych drzwiach. Jego prawą rękę zdobił dość potężny złoty kajdan, takie same ogniwa oplatały szyję. Obfite w tłuszcz ciało i wystający brzuch w ogóle nie przypominały grzejnika dającego po kablach. Obserwowałem go z zaciekawieniem, ponieważ przypominał mi ukrzyżowanego Chrystusa pokutującego za wszystkie dragi tego świata. Największe przerażenie budziły jednak jego dzieci, które najzwyczajniej w świecie podróżowały z nim i pilnowały, odganiając co bardziej wścibskich pasażerów tramwaju.
 
 
Po tej akcji przekonałem się, że Cyganie to też ćpuny, dlatego dzisiejszy widok ani trochę mnie nie zdziwił, za to rozbawił, ponieważ narkotyczny sen Roma co jakiś czas przerywał dzieciak. Wyglądało to przezabawnie. Kiedy tylko Cygańskie oczy z powiekami jak firanki zamykały się i wydawało się, że słodki brązowy Morfeusz łapie go w swoje objęcia, dzieciak natychmiast wyrywał go kopniakiem, szarpnięciem za kurtkę czy opluciem, krzycząc przy tym głośno - nie śpij ćpunie. Cygan wymachiwał kończynami, wykonywał ślamazarne ruchy, w większości na oślep jakby niewidzialny demon kąsał go z każdej strony ostrymi zębami rzeczywistości.
 
Coś tam nawet mamrotał głośniej, ale nieskutecznie. Przyglądałem się temu widowisku, aż w końcu natrętny dzieciak mnie zauważył. Trzeba go dojebać - krzyknął w moją stronę. Nie odpowiedziałem. Za to dodał - Jebać cygańskich ćpunów i chwycił go za kark próbując przewrócić. Cygan rozpaczliwie krzyknął i już wydawało się że upadnie, lecz w ostatniej chwili złapał równowagę. Dzieciak nie dawał za wygraną. Założył mu Nelsona i zapaśniczo zablokował.
 
Że też nie boi się dotykać ćpunów gołymi rękami - pomyślałem oglądając to widowisko, które w miejskim chaosie i zgiełku nikogo z przechodniów nie obchodziło. Ćpunów zawsze się kopie - dopowiedziałem sobie w myślach, gdy nagle dzieciak poluzował chwyt, a gdy Cygan znów nachylił się by przysnąć, zamaszystym soccer kickiem w twarz wystrzelił go w powietrze jak piłkę. 
 
Ej, pojebało cię - krzyknąłem na ratunek, bo czułem że zaraz wydarzy się coś niedobrego. Dzieciak pokazał mi środkowy palec. Następnie podbiegł do leżącego na chodniku Cygana, przekapslował go, jeszcze raz się na mnie spojrzał i pośpiesznie oddalił w kierunku ulicy Zabrskiej. Przebiegłem na drugą stronę ulicy, zerknąłem na Cygana i uspokoiłem się, bo dochodził do siebie mamrotajac coś pod nosem w swoim języku; co prawda, miał trudności ze wstaniem, ale już klęczał i co najważniejsze nie krwawił.
 
Szybkim krokiem wkroczyłem na Zabrską, gdzie w oddali spostrzegłem dzieciaka z pięcioma lub sześcioma kolegami. Szli w kierunku Załęża. Stanąłem bezradny i rozmyślałem o zaistniałej sytuacji. Wtem dzieciak odwrócił się, wyjął coś białego z kieszeni i pomachał mi tym. Próbowałem rozpoznać co to, ale zbyt duża odległość wymagała wyobraźni by rozkminić czy są to pieniądze czy resztki towaru skrojonego Cyganowi. Odpuściłem, odwróciłem się na pięcie i na odchodne pokazałem dzieciakowi także środkowy palec. 
 
Cygan zniknął z Sokolskiej. Zdziwiłem się, że tak szybko, ale widocznie musiało upłynąć kilka minut kiedy stałem i przyglądałem się dzieciakowi i jego kumplom. Spojrzałem na zegarek w telefonie. Rzeczywiście, miałem pięć minut do autobusu, więc przebiegłem na drugą stronę ulicy i ruszyłem w kierunku przystanku.

11.11.2020

Filmy o tematyce śląskiej

Publikacja 10 albumów, które wpłynęły na mój muzyczny gust.

Memuar z czasów zarazy. Lata dwudzieste XXI wieku.

Filmy drogi

Teksty chronione są prawem autorskim. Obsługiwane przez usługę Blogger.