Pierwsza wiosenna pełnia wyjątkowo szybko obnażyła księżyc z ziemskiego cienia, ustalając Wielkanoc na połowę marca. Tegoroczne święta zapowiadały się pogodnie, a słoneczne refleksy na ołowianym niebie zdradzały, że już za kilka dni na dłuższy czas zagości na Śląsku dwucyfrowa temperatura. Ubrałem się grubo, bo wieczory wciąż jeszcze były chłodne, wsiadłem w samochód, reklamówkę zniczy położyłem na przednim siedzeniu i ruszyłem na cmentarz do Chorzowa Starego, z zamiarem zaświecenia na grobie Mirka Breguły. Niech oprócz światła księżyca drogę jego duszy w mroku piekła rozświetla również płomień znicza.
Na ulicy Kasprowicza Wielkopiątkowy nastrój opętał okolicznych mieszkańców familoków, którzy dostojnie ubrani, w najlepsze świąteczne ciuchy, z dumą kroczyli na Liturgię Męki Pańskiej w tutejszym kościele Marii Magdaleny. Trzej młodzieńcy, w bluzach z kapturem wyraźnie nie pasowali do nich, a na dodatek dreptali w przeciwnym kierunku. Minąłem ich na początku ulicy i zjechałem niżej, bo nigdzie nie mogłem zaparkować samochodu. W końcu jednak udało się. Chwyciłem reklamówkę, otwarłem drzwi i wyszedłem, zatrzaskując zamki autopilotem. Nerwica natręctw podpowiedziała mi, że muszę jeszcze chwycić przynajmniej za jedną klamkę, by sprawdzić czy aby na pewno drzwi są zablokowane. Chwyciłem i wtem:
— No, kurwa, pozamykane mosz.
Głos doszedł z prawej strony. Kiedy odwróciłem głowę, ujrzałem idącego na mnie kolesia. Miał ze trzydzieści parę lat, szramę na całym policzku i świra w oczach. Uśmiechał się szyderczo. Przeszedł przez ulicę, jego dwaj koledzy również i zatrzymał się obok samochodu. Nad nosem, pomiędzy brwiami wypatrzyłem małą, zieloną kropkę. Zaczął lustrować wzrokiem moje Audi A6, spojrzał na felgi, spojrzał do środka, aż wypalił poważnie:
— Musisz uważać, te Audice som fest chodliwe.
Jego koledzy zaczęli się śmiać. Mnie nie było do śmiechu, ponieważ nie potrafiłem rozkminić o co im chodzi. Nagle koleś podszedł do bagażnika, schylił się i głośno krzyknął do kolegów stojących na chodniku:
— Te, pa, łon mo sam nalepka Dżym, i je te, widzołś to, Dżym — śmiał się na całą ulicę.
Śmiałem się razem z nimi, dalej nie wiedząc co kombinują. Gdy cała ta sytuacja przekształciła się w groteskę, pokręciłem głową, że niby nie dowierzam ich głupocie, spojrzałem jeszcze raz na samochód i odszedłem w kierunku cmentarza.
Męczyłem się z zapaleniem tych zniczy. Wiatr dął z każdej strony, nawet monumentalne kształty Elektrociepłowni Chorzów nie potrafiły zatrzymać jego podmuchów. Skutecznie rozwiewał moje myśli, o tym że ktoś właśnie próbuje ukraść mój samochód.
— No, kurwa, pozamykane mosz.
Głos doszedł z prawej strony. Kiedy odwróciłem głowę, ujrzałem idącego na mnie kolesia. Miał ze trzydzieści parę lat, szramę na całym policzku i świra w oczach. Uśmiechał się szyderczo. Przeszedł przez ulicę, jego dwaj koledzy również i zatrzymał się obok samochodu. Nad nosem, pomiędzy brwiami wypatrzyłem małą, zieloną kropkę. Zaczął lustrować wzrokiem moje Audi A6, spojrzał na felgi, spojrzał do środka, aż wypalił poważnie:
— Musisz uważać, te Audice som fest chodliwe.
Jego koledzy zaczęli się śmiać. Mnie nie było do śmiechu, ponieważ nie potrafiłem rozkminić o co im chodzi. Nagle koleś podszedł do bagażnika, schylił się i głośno krzyknął do kolegów stojących na chodniku:
— Te, pa, łon mo sam nalepka Dżym, i je te, widzołś to, Dżym — śmiał się na całą ulicę.
Śmiałem się razem z nimi, dalej nie wiedząc co kombinują. Gdy cała ta sytuacja przekształciła się w groteskę, pokręciłem głową, że niby nie dowierzam ich głupocie, spojrzałem jeszcze raz na samochód i odszedłem w kierunku cmentarza.
Męczyłem się z zapaleniem tych zniczy. Wiatr dął z każdej strony, nawet monumentalne kształty Elektrociepłowni Chorzów nie potrafiły zatrzymać jego podmuchów. Skutecznie rozwiewał moje myśli, o tym że ktoś właśnie próbuje ukraść mój samochód.
Prześlij komentarz