i#7
i gdy okazało się że system sprzedaży biletów ulokował mnie na środkowym miejscu, a nie przy korytarzu tak jak lubię, poczułem znajomy dyskomfort; moje gabaryty rozlały się na półtorej miejsca, gniotąc współpasażerów po obu stronach, aż ich łokcie zaczęły mi się wbijać w boki; wierciłem się dobre kilka minut zanim dopasowałem swoje ciało do miejscówki; z nudów spojrzałem na torbę na górnej półce, wyciągnąłem z niej książkę i… postanowiłem zaczekać aż cały przedział wypełni się podróżnymi, jednocześnie pocieszając się, że podróż z Katowic do Warszawy to tylko trzy godziny; w miarę zbliżania się do odjazdu, zapełnienie ósemki rosło; pasażerowie radośnie wywijali torbami i plecakami nad moją głową; byli to ludzie młodzi, studenci jak mogłem się domyślać z ich gadki,
i w końcu ruszyliśmy, zamieszanie w środku wygasło, choć zostały jeszcze dwa wolne miejsca; otwarłem książkę i kiedy chciałem zanurzyć w niej nos, w drzwiach pojawił się spóźniony student z plecakiem i fast foodem w ręku; wszedł nieśmiało do środka, ale wijący się na rozjazdach pociąg zarzucił nim tak, że plecak spadł mu z ramion na moje kolana; student przeprosił, a ja zaproponowałem mu pomoc w ulokowaniu bagażu na górnej półce,
i student usiadł naprzeciw mnie, w kurtce i plastikowym widelcem zaczął konsumować jak się okazało kebaba w bułce, wkładając do ust kęs za kęsem, dodatkowo przez usta oddychał, bo chyba nos miał zapchany, i żuł, połykał, przegryzał mięso i sałatkę, a sos ściekał mu po palcach, więc wycierał się resztkami chusteczek, w zasadzie serwetek, które wziął garścią z serwetnika, a gdy skończyły mu się serwetki, to wcierał ukidane paluchy w siedzenie,
i szczelnie zamknięty przedział wypełnił się zapachem czosnku i papryki, i niedobrze mi się zrobiło od niego, a dodam jeszcze, że jechałem tyłem do kierunku jazdy, to nawet mnie zemdliło; w okolicach Zawiercia student skończył jeść kanapkę, a nadmiar nagromadzonego w papierowym opakowaniu sosu, wylał do kosza na śmieci,
i dumny się zrobił, bo w końcu wyrzucił śmieci do kosza, a mógł zostawić na przyokiennym stoliku albo wyrzucić na zewnątrz, i rozsiadł się student, wygodnie, wreszcie ściągnął kurtkę, wyjął z plecaka colę, wziął sporego łyka, ponieważ po takiej dawce kapsaicyny należało mu się, i beknął, ale tak dyskretnie, bo minimum kultury posiadał,
i uwolniony z żołądka nadmiar powietrza wypełnił przedział, a był to odór z organiczną zawartością trawionego mięsa i przypraw, który szybko pomieszał się z gorącym powietrzem ogrzewania i uniósł się na wysokość mojej twarzy, i znów trochę niedobrze mi się zrobiło, trochę mnie zemdliło, więc wstrzymałem oddech, łudząc się że ten odór ulotni się lub zniknie gdzieś w szparach wywietrznika; rozkminiłem tego studenta na wdechu, bo skoro dopiero raz pociągnął z litrowej coli, to z każdym następnym łykiem będzie uwalniał z siebie gazy o coraz to niższym stężeniu substancji wonnych,
i nie myliłem się; na stacji Włoszczowa Północ studentowi skończyła się cola, więc wyszedł do ubikacji, przeciskając się przez tłumy ludzi stojących na korytarzu; po chwili wrócił zadowolony z tego, że oprócz żołądkowej woni wydalił także colę z własnego organizmu; dziewczyna obok mnie wysiadła, zrobiło się luźniej,
i zapadł się student w siedzenie, i tak jakoś chyba za swojsko się poczuł, bo ściągnął buty i położył swoje stopy w jedwabnych skarpetach na wolne miejsce obok mnie, i wkurwiłem się maksymalnie na studenta, bo nie miałem ochoty przez półtorej godziny jechać w smrodzie; odezwałem się – kolego, ściągnij te nogi; student ściągnął, ale nie włożył ich do butów, tylko położył na buty; nie chciałem go wyrzucać z przedziału, dlatego zacząłem się chamsko rozpychać, wymuszając na nim ewentualną zmianę miejsca, i pomogło; student się wyniósł i znów można było poczuć znajomą woń lizolu, dymu papierosowego i posłuchać tłukących się słoików,
i tak sobie myślałem później, że kolej jest piękna, tylko ludzie to kurwy, bo niezależnie od prestiżu połączenia (w moim przypadku TLK, ale zdarzało mi się zauważyć to zjawisko także EIP czyli Pendolino), można natrafić na pojedyncze jednostki, które nie potrafią dostosować się do warunków panujących i usilnie próbują zaadoptować przedział, siedzenia, stoliki na domowe zacisze; bo jak rozumieć takie zachowanie? w pracy, w biurze, gabinecie dyrektora, w autobusie miejskim nie ściągamy przecież butów; dlaczego więc w pociągu? jeśli ktoś zna odpowiedź na to pytanie, niech napisze w komentarzach. Może cały ten tekst nie ma sensu.
edit.
ostatnio w Polskim Busie widziałem Polaka, który w klaustrofobicznych warunkach jakie tam panują, poruszał się po pokładzie w skarpetach.
Prześlij komentarz