Pierwsze mistrzostwa świata w piłce nożnej które pamiętam, to Meksyk osiemdziesiąt sześć. Nasz radziecki telewizor wybrzmiewał wtedy echami stadionów, a obraz zakrzywiał się do tego stopnia, że uniesione dłonie meksykańskiej fali chciały przebić się do środka pokoju. Od trzydziestego pierwszego maja do końca czerwca żyliśmy tylko piłką. Nawet maleńka tęcza, która pozostawała na kineskopie po wyłączeniu ogromnego Rubina przypominała o kolorowej maskotce w sombrero.
A był nią Pique. Wąsaty Meksykanin podparty o piłkę. Przypominał trochę Roberta, dzieciaka od podawania piłek na szkolnym boisku. Co prawda, Robert nie miał jeszcze zarostu, ale burza loków opadała mu na oczy jak wielki kapelusz. Nosił też czerwoną koszulkę i piłkę pod pachą. Nieoficjalnie był naszą maskotką. Podczas meczów, które rozgrywaliśmy równolegle do mundialu, stał za bramką i gdy tylko bal wylatywał za linię, podawał ją bramkarzowi. Nie grymasił i nie rościł praw do późniejszych rozgrywek w osiedlowych meczach ani do innych przywilejów.
W przerwach jak na maskotkę przystało, zabawiał nas swoimi dziecinnymi historiami, związanymi najczęściej z życiem seksualnym, którego jeszcze nie rozpoczął. Pokazywał co by robił gdyby, palce tak jakoś dziwnie zaplatał w okrąg, wkładał jeden z nich w środek. Jak na sześcioletnie dziecko wiedział sporo, aż sam się dziwiłem skąd. Moich starszych kolegów to jednak nie dziwiło, bo dawno już byli teoretycznie uświadomieni w tych sprawach.
O zakazanym owocu dowiadywali się albo z placu, albo po kryjomu oglądali pornole na kasetach video, które zapakowane w gazety, wysznupywali starym z szafek na ubrania. Po którymś meczu, historie Roberta nabrzmiały do tego stopnia, że starsi kumple postanowili wyzwolić tę jego seksualność i sprawdzić jak wiedza teoretyczna ma się do praktycznej. Zaciągnęli go za bramkę i zapytali:
— Sces grać mecza z nami, a niy lotać ino po bale?
— Ja, sca. — odpowiedział bojaźliwie.
— To pokoż jak sie dupisz.
Robert spojrzał na wszystkich wokół, trochę się zaczerwienił i wszedł na naprężoną siatkę bramki. Położył się na niej całym ciałem, ręce rozszerzył na za dziesięć druga, nogi na za dwadzieścia czwarta i zaczął swój akt miłosny jak na jurnego ssaka przystało. Składał się on z ruchów posuwisto zwrotnych i z okrzyków bardziej zwierzęcych niż ludzkich, które tylko czasami przypominały te z pornoli. Wszyscy z całego boiska zaczęli się schodzić, żeby zobaczyć, kto tak wyje i dlaczego gruba, połatana kilka razy siatka tak się trzęsie.
— Sces grać mecza z nami, a niy lotać ino po bale?
— Ja, sca. — odpowiedział bojaźliwie.
— To pokoż jak sie dupisz.
Robert spojrzał na wszystkich wokół, trochę się zaczerwienił i wszedł na naprężoną siatkę bramki. Położył się na niej całym ciałem, ręce rozszerzył na za dziesięć druga, nogi na za dwadzieścia czwarta i zaczął swój akt miłosny jak na jurnego ssaka przystało. Składał się on z ruchów posuwisto zwrotnych i z okrzyków bardziej zwierzęcych niż ludzkich, które tylko czasami przypominały te z pornoli. Wszyscy z całego boiska zaczęli się schodzić, żeby zobaczyć, kto tak wyje i dlaczego gruba, połatana kilka razy siatka tak się trzęsie.
Ze skrzyżowanymi ramionami obserwowali te pseudo-kopulacyjne pląsy. Niektórzy śmiali się do łez, inni miny mieli nie tęgie, pewnie dlatego że sami wyobrażali sobie stosunek inaczej. Mnie się to podobało. Zacząłem wraz z innymi małolatami trząść siatką jeszcze mocniej, tak żeby Roberta bujało na maksa, żeby osiągnął jak największą amplitudę tej harmonicznej fali. No i wybujaliśmy. Siatka pod jego ciężarem pękła. Śmiech i dobry humor zamienił się w złość. Zostałem wykluczony z rozgrywek, a wyzwolonemu Robertowi kazali łatać dziurę.
Prześlij komentarz