Balkon

Balkon



Siedziałem w kuchni przy stole, ale zamiast skupiać się na jedzeniu, patrzyłem w głąb dużego pokoju, a dokładnie w otwarte drzwi balkonu.



Na zewnątrz zapadał zmrok. Pomarańczowe zorze przecinały błękitne niebo, a w dolnych partiach horyzont żarzył się na czerwono. Dzień dogorywał, zachodzące słońce świeciło słabo, a jego promienie rozpraszały się w drobinkach atmosfery, dając kolory o najdłuższej długości fali.



Wyszedłem na balkon. Spojrzałem w dół i zacząłem liczyć balustrady. Trzecie piętro wieżowca.



Na dole, na wydeptanym trawniku goniło się kilkanaście dzieci. Zauważyłem, że były dziwnie pomarszczone przez czas jakby chorowały na progerię. Ubrane w za duże kurtki, może nawet w marynarki, które luźno wisiały na małych barkach, biegały tam i z powrotem. Dzieci niby nie zwracały na mnie uwagi, ale odnosiłem wrażenie, że wiedzą o tym, że ich obserwuję.



Wróciłem do stołu. Włożyłem kanapkę do ust i zacząłem rzuć. Gdy delektowałem się w zamyśleniu rozpuszczającym się chlebem, oprócz smaku czułem, że ktoś na mnie patrzy. I im częściej odwracałem głowę w stronę balkonu, tym postać stawała się wyraźniejsza. Tak jakby unosiła się nad ziemią, lewitowała na wysokości trzeciego piętra. W końcu chwyciła zmarszczonymi palcami w przydługawych rękawach za metalową barierkę i spojrzała mi prosto w oczy. Był to chłopczyk, o umorusanej twarzy, krótkowłosy, z zapadniętymi policzkami i dziwnym, rozjechanym nosie.



Uśmiechnąłem się i podszedłem do niego, ale puścił się balustrady i spadł. Próbowałem go odszukać na dole wśród dzieci. Niestety, zniknął.



W kuchni wziąłem do ręki jabłko i ugryzłem. Gdy odwróciłem wzrok, chłopczyk znów się pojawił. Tym razem jednak przewiesił się przez poręcz i wskoczył do mieszkania, a dokładniej na środek dużego pokoju. Chcąc się z nim jakoś skomunikować, spytałem kim jest, ale buzia pełna miąższu wydała z siebie tylko niezrozumiały bełkot. Nic dziwnego, że nie odpowiedział. Zerwałem się z krzesła w jego stronę, ale
przestraszył się mnie i wyskoczył przez balkon.



Usiadłem z powrotem do stołu, dogryzając jabłko do końca. Kiedy przechyliłem głowę w bok, ów chłopczyk stał przede mną. Teraz dopiero go poznałem.
Żebrał wczoraj pod Biedronką, to znaczy prosił ludzi, którzy wychodzili z zakupami, żeby mu dali coś nie coś  ze swoich sprawunków. Zamachnąłem ręką, chcąc go złapać, ale wyrwał mi się i oddalił do pokoju. Kiedy wstałem, chłopczyk sięgnął na meblościankę, wziął z niej coś i znów wyskoczył przez balkon. W jednej chwili uświadomiłem sobie, że rodzice trzymają tam złote obrączki, pierścionki i łańcuszki, i że mieszkanie w którym się znajduję jest moim mieszkaniem.



Pobiegłem do pokoju. Spojrzałem za balustradę, ale nie mogłem go nigdzie znaleźć. Obok na balkonie stała sąsiadka i paliła papierosa. Roztrzęsiony, kazałem jej wezwać policję krzycząc, że mnie okradli. Nie chciała w to uwierzyć. Opowiedziałem jej pokrótce, że do środka wskoczył małolat, zabrał z dużego pokoju biżuterię i wyskoczył. Sąsiadka pokręciła głową, w końcu jednak obiecała, że wezwie policję. 

 

Wszedłem do mieszkania. Na fotelu, na którym zwykle siedzi mój ojciec, siedział Snoop Dogg, w niebieskim dresie i niebieskiej bandanie na głowie. Jarał jointa. Po drugiej stronie stolika rozwalił się jego kumpel Dat Nigga Daz. Rozmawiali o czymś, nie zwracając na mnie uwagi. Byłem w szoku. Postanowiłem, że wtrącę się w rozmowę i zapytam co ich tutaj sprowadza.

— Fajnie, że wpadliście. Nie widzieliście…? — wyjąkałem.

— Ssap ma nyzzo. Du jo chyzo, tu jo bryzo, telewyzo? — odparł Snoop w moją stronę, zaciągając się jonitem.



Zgłupiałem do reszty. Wyszedłem ponownie na balkon. Sąsiadka tym razem stała oparta o balustradę. Spytałem ją czy wezwała policję. Odpowiedziała twierdząco. Wszedłem z powrotem do środka. Snoopa i jego kolegi już nie było. Fotele puste, wszystko na swoim miejscu. Dzwonek do drzwi zaczął brzęczeć. To brzęczenie było tak natarczywe, że myślałem, że antyterorka wbija mi na chatę. Ruszyłem w stronę drzwi, żeby otworzyć. Niestety, zrobienie choćby najmniejszego kroku do przodu zajmowało mi kilkanaście sekund. Czułem się jakbym biegł przez bagno albo jakbym miał ołowiane buty na nogach. A tymczasem dzwonek coraz częściej brzęczał. Przerywany dźwięk wiercił mi w uszach dziurę, próbując się przedostać do mózgu. Kiedy wreszcie udało mi się dotrzeć do drzwi i chwycić za klamkę obudziłem się. Alarm w telefonie wył dokładnie w ten sam sposób jak dzwonek w moim śnie. 



balkon sen bogowie osiedla

15.10.2015

Filmy o tematyce śląskiej

Publikacja 10 albumów, które wpłynęły na mój muzyczny gust.

Memuar z czasów zarazy. Lata dwudzieste XXI wieku.

Filmy drogi

Teksty chronione są prawem autorskim. Obsługiwane przez usługę Blogger.