W listopadzie mija siedem lat odkąd rzuciłem palenie papierosów. Jest mi z tym dobrze, choć czasami nie do końca potrafię w to uwierzyć. Tak, uzależnienie psychiczne pozostało i gdzieś tam w mojej głowie wciąż ćmię szluga stojąc na przystanku autobusowym, bądź pijąc szóstego browara w knajpie. Na szczęście to tylko wyobraźnia, która nie potrafi się przestawić w pozycję no smoking. A dlaczego nie? Bo palenie zawsze mi się podobało i chyba podoba nadal. Jest czymś fajnym, odprężającym, ale w moim wieku już nie modnym. Zupełnie przypadkowo dałem się wciągnąć w ten nałóg. Pamiętam jak dziś. 93 widniało w kalendarzu, byłem w siódmej klasie podstawówki. Chodziliśmy z kolegami na basen. Napaleni na pływanie gloryfikowaliśmy sport, wracając po zajęciach grzecznie do domu. Ale po kilku miesiącach, ta cała gloryfikacja wygasła, a przetestowane zaufanie rodziców pozwoliło na więcej ruchów, więc pewnego razu kumpel wiedziony osiedlowym instynktem zaproponował zrzutę na fajki. Propozycja ta przeczyła ideałom, w które wierzyliśmy, ale każdy z nas wyciągnął z kieszeni drobne i już po chwili przypalaliśmy czerwone marsy w miękkim gdzieś za garażami. Rozczarowaniu nie było końca. Nie smakował mi ten dym, kasłałem, prychałem, dusiłem się, zadając sobie jednocześnie pytanie, dlaczego ludzie świadomie go wdychają. Na odpowiedź musiałem poczekać kilka lat. W zasadzie to na zrozumienie tematu, bo odpowiedź była banalna – to używki. No tak, używki nigdy na początku nie smakują, człowiek się dziwi jak można się intoksynować, a później lgnie w nie coraz bardziej. To samo uczucie miałem, gdy kosztowałem piwa, wódki, kawy, marihuany.
Po tym basenowym incydencie, ćmiłem że się tak wyrażę - rekreacyjnie. Raczej uczyłem się zaciągać dymem i próbowałem różnego rodzaju tytoniu, machorki i innych skrętów. A jeśli chodzi już o takie oficjalne palenie bez krycia się i chowania po kątach, to zaczęło się w drugiej klasie szkoły średniej. Na początku był to oczywiście szpan. Myślałem, że papieros dodaje mi lat, że jestem bardziej dorosły, że mogę sobie stanąć ze starszymi kolegami, koleżankami w kręgu, i że to śmierdzące gówno umożliwia mi wstęp do ich świata. Poniekąd umożliwiało. Nowe znajomości, kontakty, zaczęły się tworzyć, ale często, gęsto ograniczały się tylko do pytania – masz fajkę, masz coś zajarać? Wkurzające to było, ale zrozumiałe. Sam zadawałem takie pytania, gdy mnie płuco suszyło. Pierwsza myśl o tym, żeby rzucić fajki przyszła chyba po studiach. Borykałem się z mega kaszlem. Suchym, świszczącym, oskrzelowym. Gdy chodziłem do lekarza z przeziębieniami ciągle słyszałem – Proszę pana, nie podoba mi się ten pana kaszel. Aż w końcu zostałem skierowany na prześwietlenie płuc. Na szczęście nie wykazało żadnych zmian. Lekarz powiedział mi, że ta dolegliwość spowodowana jest najprawdopodobniej papierosami, i że dobrze byłoby rzucić to gówno. Wziąłem sobie to do serca i obmyśliłem strategię, rozpoczynając walkę z moim nałogiem od gum Nicorette. Widziałem w telewizji reklamy, że pomagają, że da się rzucić tylko trzeba żuć, więc kupiłem w aptece dwa listki. Sięgałem po nie zawsze wtedy, gdy zamierzałem zapalić fajkę, czyli: rano na przystanku, w drodze do roboty, w przerwie między kolejnymi czynnościami w pracy, po obiedzie, w drodze z roboty, no i na imprezach. Wytrzymałem dwa tygodnie. Kolega poczęstował mnie szlugiem w knajpie i tak moja cała terapia legła w gruzach.
Znów ćmiłem i było mi z tym dobrze. To znaczy tak mi się wydawało, bo z każdą wypaloną paczką narastał we mnie jakiś lęk. Jakiś taki niepokój, który dręczył moje sumienie natrętnymi myślami, że jak nie rzucę do trzydziestki, to już potem nie rzucę wcale. Miałem wrażenie, że papieros mną steruje, że jestem podporządkowany białej bibułce z filtrem, która nakazuje jak mam żyć, jednocześnie zabijając mnie z każdym buchem. Trwało to kilka lat. Próbowałem się jakoś uwolnić od tych myśli, zmieniając strategię palenia. Pierwszą fajkę jarałem dopiero około szesnastej, czasami wytrzymywałem kilka dni bez szluga, wyliczałem sobie tylko pięć papierosów dziennie, uważałem na tak zwanego kaca nikotynowego czyli jak najmniej fajek do piwa. Niby to wszystko w jakiś sposób pozwalało mi się ograniczyć, ale jednak dalej paliłem. Dalej kupowałem ramki szlugów i dalej moje uwędzone palce śmierdziały dymem. Postanowiłem więc, że spróbuję drugi raz terapii przy użyciu gum Nicorette. Tym razem wybrałem mocniejsze. Cztery miligramy nikotyny. Pomyślałem sobie naiwnie, że skoro wezmę większą dawkę, to nie będzie mi się już wcale chciało palić. Nic bardziej mylnego. Większa dawka nikotyny we krwi spowodowała, że zaczynałem się trząść, drżeć jakbym wypił bardzo mocną kawę. Nie ma co się dziwić, przecież taką dawkę powinni przyjmować nałogowi palacze, którzy ćmią dwie ramki szlugów dziennie. Źle się czułem po tych gumach. Jakieś palpitacje serca się pojawiały. Nie pomagało rzucie nawet połówki. Po zjedzeniu kilku wyrzuciłem je w pizdu. Kolejna porażka, kolejna paczka niebieskich L&Mów.
Aż w końcu przyszedł 2007 rok. Jakoś tak w listopadzie to było, siedziałem z kolegą w parku na ławce i zwierzałem się ze swoich problemów przedmuchując je dymem. Miałem chyba wewnętrzny kryzys, doła czy inne egzystencjalne schizy. Wkurzał mnie cały świat, a papierosy jakoś tego wkurzenia nie umniejszały. Stwierdziłem, że to dobry moment, żeby rzucić fajki. Oznajmiłem kumplowi, że to moja ostatnia fajka jaką palę i oddałem mu paczkę. Przyjął to z politowaniem, jednocześnie przypominając – Żebyś kurwa jutro nie dzwonił, że nie masz fajek! Nie zadzwoniłem do dzisiejszego dnia. I już nie zadzwonię. Wiem to na sto procent. Oczywiście takie radykalne, wręcz szokowe odstawienie papierosów, wzbudziło we mnie wiele lęków. Czy sobie poradzę, czy przytyję, czy dam radę w sytuacjach stresowych? Poradziłem sobie. Na początku trochę przytyłem, ponieważ po miesiącu zacząłem odczuwać zapach i smak, więc naturalną koleją rzeczy był zwiększony apetyt. Pamiętam, że zajadałem się solonymi prażonymi orzeszkami. Dzień w dzień. Niektórzy mówili, że jak nie palisz, to musisz czymś zając ręce, i że skubanie słonecznika pomaga. Mnie pomagały orzeszki, choć po latach mogę stwierdzić, że to raczej skłonności do obżarstwa spowodowały, że tłumaczyłem to jako substytut papierosów. Nerwowe sytuacje też jakoś nie wzbudzały chęci do palenia. Wszystkie największe stresy, w których ściskałem papierosa w palcach, jednocześnie głęboko się zaciągając, udało mi się przetrwać bez dymnie.
Poniżej przedstawiam moje refleksje jakie nachodzą mnie po 7 latach nie palenia papierosów. Stwierdzam że:
1. Terapia przy użyciu gum Nicorette była nie potrzebna, ponieważ nie chciałem wtedy przestać palić. Byłem młodszy i podobało mi się to. Zrobiłem ją tylko z polecania lekarza.
2. Czuję się tysiąc razy lepiej niż w momencie palenia papierosów. Nie mam żadnego kaszlu, niczym nie spluwam, nie męczą mnie duszności ani żadna zadyszka. Ciśnienie też w normie.
3. Ciuchy już nie śmierdzą dymem, włosów nie muszę myć po przyjściu z klubu, a palce wreszcie nie pachną wędzonym mięsem.
4. Palenie jednak nadal mi się podoba. Jest czymś fajnym, dlatego nie protestuję, gdy ktoś obok mnie pali, ale wkurzam się jak muszę siedzieć w zamkniętym pomieszczeniu, które przypomina komorę gazową. Czasami jednak brakuje mi tej kopcącej fajki, gdy czekam na kogoś bądź na autobus.
5. Uzależnienie psychiczne wciąż siedzi w mojej głowie, ponieważ czasami wydaje mi się, że nadal palę, a gdy uświadomię sobie, że tak nie jest, to zaczynam myśleć, żeby jednak wrócić z powrotem do palenia. Tak, żeby kupić sobie jakiś drogi tytoń, drogie bletki, bibułki i zrobić z tego rytuał. Ale później wracam jednak znów do rzeczywistości rozkminiając – Przecież to i tak mnie zabije. Obojętnie czy będzie drogie czy tanie. To znów wymyślam, że będę palił tyko raz w tygodniu. I znów wracam do rzeczywistości – I przez cały tydzień będziesz czekał na dzień, w którym będziesz mógł zapalić. Racja, w żaden sposób nie da się ominąć nałogu.
6. Nie zamierzam palić cygar, bo to krótka droga do fajek. Niby nie zaciąga się człowiek, a jednak stary palacz nie potrafi żyć bez dymu w płucach.
7. Nie zamierzam się także przerzucać na jointy, bo wielu moich kumpli niby rzuciło fajki, a jarali po 2-3 jointy dziennie. Z tytoniem!
8. Długopisy z różnymi liquidami też mnie nie kręcą. Niby są zdrowe i nie zabijają, ale tak na dobrą sprawę o papierosach też tak mówiono zanim je dokładnie przebadali.
Zachęcam wszystkich palaczy do radykalnego zmierzenia się z problemem. Trzeba rzucić z dnia na dzień. Nie stopniowo schodzić z coraz mniejszą ilością fajek, tylko rzucić w pizdu i nogą rozdeptać paczkę. Mnie się udało, to co Wam się nie uda?
Prześlij komentarz