Sztof, sztofik, sztofuncio.
Szliśmy przez park. Sztywnym krokiem. Rozproszeni. Trochę jak zombie.
Szliśmy przez park. Sztywnym krokiem. Rozproszeni. Trochę jak zombie.
Przekrwione oczy świeciły nam na czerwono.
Skończyły się Visinki.
Zaczął się pacman.
Ktoś otwarł paczkę flipsów i podał dalej.
Też się załapałem, ale na mączkę kukurydzianą z okruszkami czekolady.
Wytarzałem w niej palce i zacząłem oblizywać.
Uummm. Niebo w gębie.
Zajebisty smak.
Wkręciłem się. W technologię produkcji czekolady.
Z czego robią? Z miazgi kakaowej czy z masła kakaowego? A może z jakiegoś koncentratu?
Tak, to ważne.
Pacman ma to do siebie, że obojętnie jakby nie było, jedzenie zawsze smakuje.
Nagle w oddali zamajaczyła postać.
Nagle w oddali zamajaczyła postać.
Obła, ledwo widoczna.
Szła prosto na nas.
Jak nocna mara.
Zbliżała się. Powiększała z każdym krokiem. I nagle stanęła przed nami.
Uff, to on.
Tak, to on, ten co to jakiś czas temu był chudy, a teraz napuchł.
Siłownia, mierzenie tętna, omnadren.
Osiedlowy OMA klan.
Napisy na klatkach nie kłamią.
I nagle jakby się przejaśniło. Zmęczone oczy dostroiły soczewki.
— Cześć Grzesiu. Skąd wracasz?
— Cześć. Z SKSu. —odparł uśmiechnięty i dalej coś tam o tych swoich wyczynach sportowych zaczął gadać, że rower, biegi na orientacje, i że na AWF będzie startował, i że te SKSy dużo mu dają.
— Ty pierodol SKS, ty sie zakurz! — ktoś z tłumu mu doradził.
Grzesia jakby w pysk strzeliło. Zamilkł. Spojrzał na nas. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale widok kilku zombi, z rozdziawionymi ryjami, pełnymi mączki kukurydzianej i czekolady powstrzymał go.
Wziął torbę na ramię i odszedł.
Prześlij komentarz