Po zrobionej objazdówie, powąchał swój palec. Nie pachniało siliom waniliom. To był raczej ostry zapach, organiczny, periodyczny, można stwierdzić gnilny nawet. I wieść po osiedlu się rozniosła, że Dorota jest kutrem, takim z centralą rybną na pokładzie, z zakładem przetwórczym, na którym nie zawijają sushi, tylko produkują makrele, dorsze i inne flądry.
A kiedy znów Dorota lepiła się do któregoś z nas, dawaliśmy sobie znać, przykładając palec pod nos i mrużąc oczy, jednocześnie tuląc ją do siebie, tak żeby nie widziała. To był znak rozpoznawczy dla tych co to próbują wkładać, a już nie daj Boże język.
Aż w końcu któryś z nas otworzył serce przed Dorotą i postanowił, że uchyli jej nieba jak tylko jej przykra dolegliwość się skończy. Ale żeby mogła się skończyć, ona musiała się o niej dowiedzieć.
Wybraliśmy jednego, takiego który jeszcze jej nie zaliczył i którego głosu nie znała. On wziął swój telefon komórkowy (a było to w czasach kiedy esemesy z ery nie dochodziły na idee) i na szczęście zadzwonił do niej, nie kryjąc swojego ID. Odebrała cała rozpromieniona, bo numer nieznajomy i zalotnie wypowiedziała — Halo? On zaś odpowiedział — Halo, Dorota? Śmierdzi ci z pizdy jak z kutra rybackiego — i się rozłączył. Tak, dokładnie, rozłączył się, ponieważ nie miała to być rozmowa ani jakieś wrzucanie sobie, tylko informacja, wiadomość, komunikat.
Czekaliśmy do następnego piątku, do następnej imprezy czy jej higiena ulgenie poprawie. W zasadzie to jeden z nas czekał najbardziej, bo mu zależało. I kiedy poleciał z nią w tango w kabinie ubikacji wiedzieliśmy, że to ich chwila prawdy. Niestety, zmrużone oczy z kwaśną miną oznajmiały, że jej problem nie zniknął.
Pytała nas później co z nią nie tak, że do uchylonego nieba wejść nie może. Odsyłaliśmy ją do tego, któremu zależało, ale nie powiedział jej. Wstydził się.
Jakiś czas temu widziałem Dorotę z dzieckiem, profilaktycznie przyłożyłem palec pod nos, powąchałem, ale nasza przyjaźń już dawno wywietrzała.
A kiedy znów Dorota lepiła się do któregoś z nas, dawaliśmy sobie znać, przykładając palec pod nos i mrużąc oczy, jednocześnie tuląc ją do siebie, tak żeby nie widziała. To był znak rozpoznawczy dla tych co to próbują wkładać, a już nie daj Boże język.
Aż w końcu któryś z nas otworzył serce przed Dorotą i postanowił, że uchyli jej nieba jak tylko jej przykra dolegliwość się skończy. Ale żeby mogła się skończyć, ona musiała się o niej dowiedzieć.
Wybraliśmy jednego, takiego który jeszcze jej nie zaliczył i którego głosu nie znała. On wziął swój telefon komórkowy (a było to w czasach kiedy esemesy z ery nie dochodziły na idee) i na szczęście zadzwonił do niej, nie kryjąc swojego ID. Odebrała cała rozpromieniona, bo numer nieznajomy i zalotnie wypowiedziała — Halo? On zaś odpowiedział — Halo, Dorota? Śmierdzi ci z pizdy jak z kutra rybackiego — i się rozłączył. Tak, dokładnie, rozłączył się, ponieważ nie miała to być rozmowa ani jakieś wrzucanie sobie, tylko informacja, wiadomość, komunikat.
Czekaliśmy do następnego piątku, do następnej imprezy czy jej higiena ulgenie poprawie. W zasadzie to jeden z nas czekał najbardziej, bo mu zależało. I kiedy poleciał z nią w tango w kabinie ubikacji wiedzieliśmy, że to ich chwila prawdy. Niestety, zmrużone oczy z kwaśną miną oznajmiały, że jej problem nie zniknął.
Pytała nas później co z nią nie tak, że do uchylonego nieba wejść nie może. Odsyłaliśmy ją do tego, któremu zależało, ale nie powiedział jej. Wstydził się.
Jakiś czas temu widziałem Dorotę z dzieckiem, profilaktycznie przyłożyłem palec pod nos, powąchałem, ale nasza przyjaźń już dawno wywietrzała.
One response to Kuter
sama prawda zero fikcji...
Prześlij komentarz