Szlojder

Ostatnio czytam „Ćwiczenia pamięci” Erwina Axera. Książka zupełnie nie w moim klimacie, niesamowicie nudna, ale natrafiłem w niej na ciekawe opowiadanie „Sen o szpadzie”. Autor wspomina w nim swoje dzieciństwo, a dokładnie rodzaje broni jakie konstruował uczestnicząc w wojnach podwórkowych. Jest trochę o łukach, trochę o procach i o spluwach na groch i ciasto. Piękny, ponadczasowy tekst. W trakcie czytania, wcisnąłem sobie rewind, by cofnąć się do lat mojego dzieciństwa. Przypomniały mi się te wszystkie historie o łukach i procach, których ja używałem w wojnach osiedlowych. Cholera, to było tak niedawno temu! Zgadza się. Było! Czas przeszły. To nie wróci więcej chyba, że w takich właśnie reminach albo innych back in the dejsach.

Proca była mi szczególnie bliska, bo podobnie jak u autora, u mnie na placu też występowała tzw. „era procy”. Ale po Śląsku proca zawsze nazywała się szlojder albo gabla. A era procy była po prostu „sezonem na gable”. Przypadał on zawsze na początek jesieni. Szlojdra nigdy nie robiłem z drzewa, tylko zawsze z drutu zbrojeniowego albo grubych przewodów elektrycznych. Drut zbrojeniowy pochodził z żelbetu. Nierzadko również z szalunku. Nie było z nim problemu, ponieważ w latach osiemdziesiątych XX wieku, wielka płyta święciła swoje triumfy i co rusz trafiała się jakaś budowa, z której można go było zajumać. Oczywiście pozyskiwanie takiego drutu nie przychodziło łatwo. Trzeba to było robić na nielegalu, tak żeby cieć nie zauważył. Mnóstwo par spodni wtedy stargałem, zahaczając nogawkami tu i ówdzie podczas ucieczek. Matka w domu krzyczała na mnie po całości. Ale gdy drut pokrywał rdzą moje dłonie, byłem przeszczęśliwy. Modelowałem go w kształt gabli. Tak, to się teraz fajnie, luźno nazywa – modelowanie. A była to chyba najtrudniejsza robota, ponieważ nie chciał się giąć i często musiałem korzystać z imadła. 


Kiedy kształt litery Y był już gotowy, rękojeść oplatałem cienkim, kolorowym drucikiem, żeby się gabla nie rozłaziła oraz żeby lepiej wyglądała w dłoni. Za gumę służyła mi dętka piłkarska. W sklepach sportowych trudno było ją dostać. Zawsze jednak mogłem liczyć na jej solidny kawałek, ponieważ co jakiś czas piłka wpadała któremuś z kumpli pod samochód. Miseczkę na pocisk robiłem przeważnie ze skóry, pochodzącej ze starego bojtlika. Tak przygotowany szlojder musiałem obstrzelać i sprawdzić na ile metrów ciągnie. Do tego celu potrzebne były pociski. Nie używałem jednak kamieni. Z kamieni strzelała frajernia. Ja strzelałem z rudy, którą zbieraliśmy z kolegami na torach. Kształtem przypominała małe, czarne kuleczki. Sprawdzały się lepiej niż kulki z łożyska. Skutecznie przebijały szyby i trzaskały butelki. 


Szlojdry na haczyki zaś najczęściej robiłem z grubych, trójżyłowych przewodów elektrycznych, których kilometry zwisały z wielkich szpulek, ustawionych przy budowanych blokach. Nie miałem problemu z oderwaniem kawałka kabla od całości, bo używałem majzla i młotka. Męczyłem się natomiast ze ściągnięciem plastikowej osłony. Opalenie nie wchodziło w grę, dlatego próbowałem się jej pozbyć różnego rodzaju nożami, nożykami do tapet, skalpelami i innymi ostrymi narzędziami. Kiedy wreszcie mi się to udało, otrzymywałem aż trzy druty. Modelowanie nie było skomplikowanym procesem. Przy sprawnym manipulowaniu kombinerkami, dość szybko wychodziła litera Y. Rękojeść również oplatałem cienkim drucikiem, który w tym przypadku spełniał nie tylko rolę ozdobną, ale był także rezerwowym materiałem na haczyki. Na dwóch końcach gabli, izolacja była zdejmowana i służyła do przytrzymywania gumki. Gumkę przeważnie wyciągałem z szerokiej gumy od majtek kupionej w pasmanterii. Nosiła nazwę „stolarówa”, miała kwadratowy przekrój i żółty kolor. Ten kto ją miał w swojej gabli, był gościem. Zakładało się przeważnie trzy sztuki stolarówy, żeby szlojder lepiej ciągnął. Haczyki wykonywałem z cieńszego druciku. Ciąłem go obcęgami na mniejsze kawałki i zaginałem w podkowę. Tak przygotowane pociski przechowywałem w metalowych puszkach po paście do butów. Gabla na haczyki służyła przeważnie do celowania w ludzi albo w szyby okienne. Robiła niewiele szkody, chyba że ktoś celował w twarz. 
 
To tyle jeśli chodzi o moją broń osiedlową. Przyznam się oficjalnie, że czasami gdy montuję jakąś instalacje elektryczną, to zastanawiam się nad różnego rodzaju drucikami. My
ślę sobie jakie mogły by być z nich gable i haczyki. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze uda mi się powyginać co nieco i zrobię fajny szlojder, który ciągnie aż do dziesiątego piętra.






8.08.2013

Filmy o tematyce śląskiej

Publikacja 10 albumów, które wpłynęły na mój muzyczny gust.

Memuar z czasów zarazy. Lata dwudzieste XXI wieku.

Filmy drogi

Teksty chronione są prawem autorskim. Obsługiwane przez usługę Blogger.