Zawsze
gdy przyjeżdżam z zachodu Europy na Górny Śląsk, mam doła. Mam takiego doła, że
najchętniej nie przyjeżdżałbym tutaj wcale. Wkurwia mnie ta Silesia po całości.
Odnoszę wrażenie, że prawie wszystko jest tutaj zrobione przeciwko ludziom. Większość
rzeczy nie sprzyja normalnej egzystencji. A jeśli już coś się trafi, to nazywają
to luksusem. Szkoda tylko, że dla nas luksus, to na zachodzie standard. To się
chyba nigdy nie zmieni.
Jakoś
tak się złożyło, że dzień po moim przyjedzie zza granicy, musiałem pojechać
tramwajem z Katowic do Bytomia. Wsiadłem w Karlika o numerze czterdzieści jeden,
na przystanku Katowice Rondo. Skasowałem bilet za cztery osiemdziesiąt, pamiętając,
że jest on ważny przez godzinę. Poszedłem na tył wagonu. Stanąłem i zacząłem
sie zastanawiać, czy cena tego biletu jest warta jakości usług, jakie oferują
Tramwaje Śląskie? Torowisko na odcinku z Katowic do Chorzowa zostało
zmodernizowane. Jeździ się szybko i cicho. Można normalnie słuchać muzyki na słuchawkach
i każdy dźwięk jest słyszalny. To cieszy. Nie cieszy natomiast stan pociągu.
Karlik ma juz trochę lat, służy wiernie, ale jest maksymalnie wyeksploatowany.
Siedzenia, a dokładnie materiałowe siedzisko i oparcie są tak brudne, że nie
wiadomo czy podkładać gazetę, by się człowiek nie przykleił, czy odpuścić
sobie? Wybór należy do pasażerów. Ja w każdym bądź razie nie usiadłem. Stałem,
choć nogi mnie bolały po całym dniu chodzenia. Ale jak się okazuje z tym
staniem to też nie było jakoś super komfortowo. Podłoga pod jednym z krzeseł mieniła
się czerwono‑brunatną cieczą.
Nie
wiem czy to było wino, barszcz czy krew? Mam nadzieje, że to barszczyk, bo wątpię,
aby ktoś się wykrwawił i żaden z pasażerów by tego nie zauważył.
Za
Silesią postanowiłem zmienić tramwaj na inny, korzystając z prawa do przesiadki
w ramach jednorazowego biletu. KZK GOP dopiero jakiś czas temu wprowadził ten
luksus, podczas gdy w innych miastach Polski można było się przesiadać do woli
już kilka lat wstecz. Wstyd! Przyjechała dziewiętnastka. Klasyczna podwójna stopiątka z oznaczeniem „Na”. Wszedłem do drugiego wagonu, bo było w nim mniej
ludzi. Stanąłem na samym końcu. Jeszcze dobrze nie ruszyliśmy, a już żałowałem
decyzji o zmianie tramwaju. Wagon wyglądał obskurnie. No dobra. Był w stylu
vintage. Z lat osiemdziesiątych. Nie malowany od początku wyjazdu z Konstalu. Z wywietrzników
dachowych odchodziła farba, a rurka umożliwiająca wypchnięcie klapy zardzewiała
i nie wiadomo było czy spełnia jeszcze swoją funkcję.
Plastikowe
siedzenia, pomalowane kiedyś czerwoną farbą, szykowały się do zrzucenia koloru
na pierwotny, czyli żółty. I to z dwóch stron. Nie wiem, czy ludzie umyślnie
zrywają czerwoną powierzchnię paznokciami? Czy sama odchodzi pod wpływem
wiercenia się w fotelu na źle dopasowanych, śląskich szynach?
Szyby
w tramwaju oczywiście wyskreczowane i na dodatek nie umyte. Trzeba było wysilać
oko, żeby coś przez nie zobaczyć. Na dodatek pochmurna aura na zewnątrz sprawiała,
że świat za tramwajowym oknem wydawał mi się brudny, bury i ponury. Dostosowałem
się jednak do śląskich warunków i wszystkie kolory, którymi wysyciłem się za
granicą, oddałem w jednej chwili tutejszej szarej rzeczywistości, żeby przyjąć wypłowiały,
pastelowy odcień otoczenia. Za każdym razem to samo. Ledwo uda mi się skumulować
w sobie trochę barw, to od razu muszę się ich pozbyć. To jest frustrujące!
Co
zrobić? Trzeba się przystosować, bo jaka rzeczywistość, tacy ludzie. No właśnie,
ludzie. Przy ostatnich drzwiach, pod prawym oknem siedział menel. Tak mi się
przynajmniej wydawało, bo miał ze sobą reklamówki‑żulówki. Całą drogę do Łagiewnik
przespał, opierając się o rurkę.
Takiemu to dobrze. Nie płaci za bilet, nic go
nie obchodzi. Żyje i pachnie, to znaczy śmierdzi. I rzeczywiście jak wstał,
zaczęło cuchnąć, ale nie był to zapach alkoholu. Raczej starczy pot wymieszany
z moczem. Cieszyłem się, bo wiedziałem gdzie nie siadać. Ale z drugiej strony
nie miałem pojęcia, czy ja również nie siedziałem na miejscu po jakimś innym
menelu czy co gorsza browniarzu‑kompociarzu.
Dwa przystanki dalej, miejsce
menela zajęła starsza kobieta w płaszczu. Cały smród po nim tak jakby
wchłonęła, nie świadomie oczyszczając powietrze jak burza. Korzystając ze
zbawiennego ozonu, doszedłem do wniosku, że linia tramwajowa z Katowic do
Bytomia jest bardzo ciekawym zjawiskiem społecznym. Kilkanaście lat wstecz, w
kursujących po tej trasie tramwajach, grasował seryjny morderca kobiet — Joachim Knychała. Wybierał swoje ofiary podczas wieczornych przejazdów i w okolicach torowiska,
pozbawiał życia, dusząc i gwałcąc. Jedna z ofiar została zamordowana i
znaleziona nieopodal przystanku Chorzów Polna. Grupa milicyjna ścigająca
mordercę, przyjęła wtedy kryptonim „szóstka” od numeru tramwaju kursującego tą
trasą. W dzisiejszych czasach takich Knychałów można też spotkać na tej linii,
szczególnie około dwudziestej drugiej. Co prawda nie mordują, ale w środku wagonu
jarają szlugi, piją F16 prosto z gwinta i wybierają sobie ofiary do zaczepek.
Nie ukrywam, że czasami nie czułem się komfortowo, podróżując nocami między Bytomiem,
a Katowicami. Niby są jakieś przyciski alarmowe, ale nie wiadomo czy działają.
Nawet gdyby działały, to znając mentalność motorniczych, nie uświadczy człowiek
od nich pomocy w momencie zagrożenia. Taki jest właśnie urok Tramwajów
Śląskich.
Powoli
zbliżałem się do przystanku, na którym zamierzałem wysiąść. Pasażerowie co
chwilę wchodzili i wychodzili. Wstawali i siadali. Z nudów przyglądałem się ich
twarzom, studiowałem mimikę i rozkminiłem, że co poniektórzy jadą bez biletu. Gapowicze
co chwilę zerkali przez przednią szybę czy aby nie ma kontroli w pierwszym
wagonie. Starannie obserwowali też współpasażerów, którzy kręcili się w
okolicach kasowników, ponieważ zwykle kanar kasuje bilet, żeby znać układ cyfr
charakteryzujący kurs. Prawdziwą psychozę dało się jednak zauważyć przy
dojeżdżaniu na przystanek. Ludzie bez biletu starannie wypatrywali mężczyzn,
najczęściej dwóch lub trzech, którzy stoją razem, a przy wsiadaniu rozdzielają się,
kierując się każdy do innych drzwi. To było widowisko. Panika w oczach. Niektórzy
gapowicze chcieli wstawać z miejsca i uciekać albo odwracać się do szyby, jakby
byli niewidoczni. Nie dziwiło mnie to, że ich postawa, wręcz roszczeniowa,
nakazywała im jazdę za darmo. Komfort podróży był beznadziejny. Co z tego, że w
wagonie znajdowała się rozpiska przystanków, jak człowiek nie wie gdzie jest. Za
taką jakość usług, przejazd powinien być bezpłatny.
Wreszcie
dojechałem do przystanku docelowego Rozbark Siemianowicka. Drzwi oczywiście
otwarły się ze zgrzytem. Wstałem i wysiadłem Kiedy wychodziłem, szturchnął mnie
facet, który charakterystycznie zerkał na lewo i prawo, dając znaki swoim
kolegom. Pewnie kontrola albo kieszonkowcy.
Prześlij komentarz