Między blokami był trawnik.
Zielony. Dość duży. Zakończony z jednej strony dzikimi różami, a z drugiej
parkingiem dla samochodów. Zaadoptowaliśmy go na stadion piłkarski. Z krzaków wytyczyliśmy
bramki i każdego pogodnego dnia graliśmy w piłkę.
Okolicznym mieszkańcom to nie
przeszkadzało. No, może poza starym dziadem Bełkotem. Nazywaliśmy go tak,
ponieważ bełkotał. Trochę po Śląsku, trochę po Polsku. Niestety, ten miks gwary
i języka wychodził mu jak słoma z butów — wsiórsko! Zaciągał jak
gorol, przez co jeszcze bardziej go nie lubiliśmy. Pewnie przyjechał w latach
sześćdziesiątych z jakiejś wiochy za chlebem na Śląsk i przez tyle lat nie
zdążył się zadeklarować pojakiemu chce godać. Polniok! Same problemy przez
niego były. Bełkot wciąż się nas czepiał. Nie pasowało mu, że pod blokiem jest
głośno i że piłka leci w jego ukochane róże. Jak się wkurwił, to z balkonu
rzucał w nas czym popadnie, licząc na to, że sobie pójdziemy. Regularnie
chodził też do administracji osiedla skarżyć. Ale nie przynosiło to żadnego
efektu. Administracja nic sobie z niego nie robiła. Skoro w przeszłości
przydzielała mieszkania młodym małżeństwom, to była świadoma tego, że na
osiedlu będzie pełno dzieci. A dzieci muszą na podwórku grać w nogę. Dlatego graliśmy. Ostro graliśmy. Gdy padł gol, to płatki róż wypełniały powietrze w pobliżu bramki. Każdy nowy
dzień rozgrywek rozpoczynał się od wykopu piłki wysoko w powietrze. Robił to
najczęściej bramkarz, bo najlepiej znał się na wykopach. Kiedy już wykopnął i
piłka spadła na ziemię, łapał ją i mówił — Santiago Bernabeo. Tak, nasz stadion
na trawniku nazywał się Santiago Bernabeo. Nazwaliśmy go tak po meczu Realu
Madryt o mistrzostwo ligi hiszpańskiej. A wszystko to przez głos Andrzeja
Szpakowskiego, który tak silnie utkwił nam w głowach, że nie było innej opcji
na nazwę. Od tamtej pory jego charakterystyczny styl komentowania towarzyszył nam
podczas każdej rozgrzewki i każdego meczu. Kto strzelił do bramki, podnosił
ręce do góry, biegł z okrzykiem goooool i wyobrażał sobie jak to samo krzyczy
Szpakowski do mikrofonu na Santiago Bernabéu. Larmo było niesamowite. Kładliśmy
się na siebie z radości. Przygnieceni, w euforii, na bezdechu patrzyliśmy w
niebo, które było podparte dymiącymi kominami i marzyliśmy, żeby kiedyś zagrać
przynajmniej na cichej lub na bukowej.
Dziesięć lat później nie grałem
już w piłkę. Futbol przestał mnie interesować. Wyrosłem z niego. Moje wszystkie
piłkarskie marzenia zabiłem, dusząc je dymem z fajek i topiąc w alkoholu gdzieś
na ławce pod blokiem. Nasz trawnik umarł śmiercią naturalną. Bełkot też umarł,
ale tragicznie. Świat się zmienił, ale historia zatoczyła koło. Bajtle spod
bloku, dalej grały w piłkę. Drugie pokolenie. Zaadoptowały sobie inny trawnik,
który graniczył z naszą ławką. Ale średnio im się chciało biegać. Nie wysilały
się. To pewnie wszystko przez Internet i komputery. Znudzeni, więcej siedzieli
na polanie niż kopali. My też znudzeni siedzieliśmy ale na ławce i wiecznie
kombinowaliśmy skąd tu wziąć hajs na browara i fajki. Czasami jednak małolaty potrafiły
pokazać sportowego ducha i pot lał się z nich strumieniami. Niestety, przy nie
celnym strzale na bramkę, piłka co chwilę wpadała pod naszą ławkę. Było to
wkurzające, ale mieliśmy cierpliwość. Aż do momentu, gdy jeden z nich kopnął
tak mocno, że piłka odbiła się od pleców któregoś z nas. Wziąłem ją do ręki i powiedziałem.
— Niy ma. Niy bydzie bali.
Prosiły żebym oddał, zaczęły
nawet mi mówić na pan, później odgrażały się, że pójdą po rodziców. Aż w końcu wymiękłem.
— Chcecie bala? — kiwały głowami
że tak — To bydziecie mieli. Jo wom zaroz zrobia kurwa Santiago Bernabeo.
Wziąłem piłkę do ręki.
Podrzuciłem w powietrze i z całej siły wykopnąłem w kierunku balkonów i okien.
Doleciała do szóstego piętra i uderzyła w szybę. Poczym spadła z hukiem,
odbijając się kilka razy od ziemi i znalazła się pod nogami bajtli. Uniosłem
ręce do góry i krzyknąłem do kumpli z ławki.
— Santiago Bernabeo! Widzieliście
chopcy, mom jeszcze ta presa.
Atmosfera lekko się ożywiła. Okno
na szóstym zaczęło się powoli otwierać. Spojrzeliśmy wszyscy w górę. Pojawił
się w nim obnażony facet i krzyknął w naszą stronę.
— Te kurwa, niy mosz co robić?
— Niy, niy mom — odkrzyknąłem z
powrotem.
— Bo jo zaroz ci tam zleza!
— To złaź kurwa! — wykrzyczałem i
znów wziąłem od bajtli piłkę, podrzuciłem i z całej siły wykopnąłem w górę,
krzycząc — Santiago Bernabeo. Niestety doleciała tylko do piątego piętra. Facet
zrobił mściwą minę, pokiwał głową i zamknął okno. Usiedliśmy na oparciu ławki,
nie licząc za bardzo na jego pojawienie się i zaczęliśmy gadać. Po kilku
minutach jednak wyłonił się zza bloku. Napierał w naszą stronę z nagim torsem, w
samych spodniach i z pasem w ręku.
— O kurwa, badej. Łon tu idzie. —
ktoś z ławki zauważył.
Wstaliśmy. Facet zbliżał się w
naszą, a dokładnie w moją stronę. Gdy był już blisko, zamachnął się na mnie
pasem i krzyknął.
— Taki kurwa byłeś mondry? Honswocie
pierdolony!
Trafił mnie w bark i upadł.
Okazało się, że w momencie uderzenia, któryś z moich kumpli kopnął go w kość
udową. Ścięło go z nóg dosłownie. Widząc, że nie ma z nami pięcioma szans,
wstał i zaczął się odgrażać.
— Jo cie zapamiętam. Powiem twoij
matce wszystko, że ludziom do łokiyen kopiesz piłkom.
— Skończ bełkotać chopie — wycedziłem
w nerwach — Pitej kurwa!
Facet próbował coś tam jeszcze gadać
do mnie, ale nie słuchałem go. W końcu odszedł. Spojrzał się jeszcze w naszą
stronę, ale dostał kilka środkowych palców i polecenie, żeby fuck’ował. Kiedy był
przy bloku, stała się rzecz nie możliwa. Jeden z bajtli wziął piłkę do ręki,
podrzucił i kopnął z całej siły, trafiając go w plecy. Facet aż się wygiął. Spojrzał
na małolata zabójczym wzrokiem, później na nas i odszedł za blok. Uniosłem ręce
do góry i razem z bajtlem zacząłem krzyczeć — Santiago Bernabeo. Kumple z ławki
też krzyczeli ile sił w gardłach.
— Moja krew mody! Tak czimej! — pochwaliłem
go.
Po chwili usiadłem z powrotem na
oparciu ławki. Zrobiło się nudno. Zacząłem obserwować mecz i myślałem sobie o
tych bajtlach. Ciekawe czy za parę lat historia zatoczy koło? Kto z nich będzie
siedział tutaj na ławce tak jak my?
Prześlij komentarz