Kto
był gościem na fliprach? Wiadomka. Ten kto miał wpis na pierwszym miejscu. Ale
trzy litery w tabeli końcowej gry video, wcale nie oznaczały szacunku. Na
szacunek trzeba było sobie zapracować. Dotyczyło to zarówno młodych jak i
starszych bywalców. Młodzi mieli trudniej. Byli często poniewierani przez
starszych. Łatwiej ich było skroić, wykorzystać, a także odepchnąć od automatu
kiedy grali. Potrafili wpaść do salonu ze starymi, gdy coś złego im się stało,
ale z drugiej strony również, ich starzy wpadali tam bez zapowiedzi i robili im
np. awanturę o kasę. Legendą była scena, w której małolat dostał od matki
parasolką po głowie za to, że miał wrócić po szkole prosto do domu, a do
późnego popołudnia siedział na automatach i przepierdalał swoje kieszonkowe. Jego
matka tłukła go tak mocno, ze cały parasol się pokrzywił. Ubaw był niesamowity.
Dzieciak został wyśmiany i nikt nie chciał się już z nim zadawać. Takie zasady,
co zrobić. Pokazywanie się z rodzicami było wstydem. Było nie dopuszczalne.
Starsi bywalcy nie popełniali tego błędu. Oni raczej narażali się tzw. gościom
czyli tym, którzy rządzili w salonie. Objawiało się to najczęściej wpierdolem.
Bójki trwały krótko i odbywały sie za budynkiem. Decydowali się na nie tylko odważni.
W mordobiciu chodziło o to, by udowodnić kto jest wyżej, a kto niżej w
salonowej hierarchii. Rzadko jednak zdarzało się, aby ktoś wygrał z gościem i odebrał
mu dumę. Osoby bardziej wydygane, nie chciały się bić. Goście stosowali wobec
nich terror, który polegał na straszeniu wpierdolem po wyjściu z salonu.
Terroryzowany koleś często miał zakaz opuszczania pomieszczenia do momentu, aż gość
zlitował się nad nim i zamienił wpierdol na żetony.
Atmosfera
salonu udzieliła się wszystkim bywalcom i zostawiła wiele wspomnień. Bicie rekordów,
gra na dwa player’y, szturchanie fliperem do tzw. tiltu, było czymś nie
zapomnianym. Niestety, te czasy juz nie wrócą. Bardzo nad tym ubolewam. Trudno,
przynajmniej klimat gier pozostał ten sam. No, prawie ten sam.
Jedną z moich ulubionych gier był
i jest Bomb Jack. To platformówka. Wydano ją w 1984 roku przez firmę Tehkan.
Gracz steruje super bohaterem o imieniu Jack, który porusza się po
ekranie skacząc i biegając. Ideą gry jest zebranie dwudziestu czterech bomb. Każda
z platform przedstawia w tle jakąś światową atrakcję turystyczną. Pojawia się:
Piramida i Sphinx, Akropol, zamek Neuschwanstein w Bawarii i prawdopodobnie dwa
pejzaże przypominające Miami Beach i Hollywood.
Żeby
nie było zbyt nudno, Jack ma wrogów (ptaki, mumie, żółwie, kule), którzy unosząc
się na ekranie, skutecznie przeszkadzają mu w zbieraniu bomb. Jeśli dotknie któregoś
z nich, traci życie. Ilość zebranych bomb w odpowiednim czasie, daje bonus w
postaci latającego krążka z literami P, E, S, B. Mnie udało się skorzystać z
literki P, która zamienia wrogów w złote monety. Na uwagę zasługuje również
muzyka, która jest ośmiobitowa.
Gra Kung-fu Master, wydana w 1984 przez japoński Irem, miała odzwierciedlenie w rzeczywistości. Ciosy zadawane
przez jej głównego bohatera Keiji’ego Thomas’a były inspiracja dla gości,
podczas bójek o dumę i pozycję w salonie.
Fabuła gry jest bardzo prosta.
Dziewczyna Keiji’ego, Silvia została porwana przez niejakiego Mr. X.
Żeby ją uratować, karateka w ubraniu Keikogi, musi walczyć z przeciwnikami na pięciu kondygnacjach.
Keiji podczas walki używa rąk i nóg. Odpowiednie kombinacje klawiszy i ruchu, powodują,
że możemy kopać z wyskoku, podcinać albo używać ręki w pozycji dolnej. Każde
piętro zakończone jest walką finałową z tzw. szefem piętra. Pokonanie go, umożliwia
wejście po schodach na wyższą kondygnację. Pierwszego piętra strzeże koleś z
kijem. Najprościej pokonać go kopniakiem z wyskoku. Na drugim piętrze panuje
typek w zielonym uniformie, który rzuca bumerangiem. Tutaj skutkują podcięcia.
Trzecie piętro opanowane jest przez atletycznego olbrzyma w żółtych spodniach.
Solidny kop z wyskoku, połączony z ciosem z ręki w krocze, zrzucają go z piętra.
Na czwartym piętrze rządzi przygrabiony staruszek, który ma zdolność znikania i
pojawiania się. Do tego rzuca jeszcze ogniami, które zmieniają się w ptaki.
Przy odrobinie wprawy jest do przejścia. Mr X to nikt inny jak karateka w żółto-brązowym kostiumie. Pewnie rywal Keiji’ego. Solidne kopniaki z wyskoku powodują u niego utratę równowagi i w rezultacie spotkanie z Silvią.
Na
uwagę zasługuje tutaj również muzyka, która jest ośmiobitowa. W przerwie
pomiędzy drugim i czwartym piętrem, można usłyszeć bardzo szorstki śmiech Mr
X.
Ostatnią grą, która utkwiła mi w pamięci, a w którą gram do dzisiaj jest
Commando. Typowa strzelanka, wydana w 1985 roku przez Capcom.
Została napisana również na komputery osobiste m.in. Commodore, Atari, Spectrum,
Amiga oraz inne. W grze sterujemy postacią komandosa, który eliminuje swoich
przeciwników, strzelając do nich z broni maszynowej lub z granatów. Super Joe,
bo tak na imię ma komandos, zostaje zdesantowany w dżungli z helikoptera.
Jego
zadaniem jest dojście do bazy i wybicie wszystkich strzegących jej żołnierzy.
Skutkuje to przejściem do następnego levelu. Po zdobyciu ostatniej bazy,
przylatuje helikopter i zabiera nas. Gra kończy się wpisem, który składa się
z niestandardowej ilości znaków (więcej niż trzech). Z tego co pamiętam pojawiały
się tam nazwiska nielubianych bywalców salonu z dopiskiem chuj.
Prześlij komentarz