Jaki tyś jest jebnięty! #2

W kwadracie, w którym mieszkali było przytulnie. Gustownie go urządzili. Tutaj jakaś lampa z Jyska, tam komoda z Ikei. Nawet kabel z AZART-u biegnący po ścianie z góry na dół, udało im się schować za kwietnikiem. Nie wspomnę już o zaszpachlowaniu i wygładzeniu packą łączeń płyt betonowych na suficie. Pomysłowo. Pewnie wiele pracy to kosztowało.

Klimat mieszkania był nowoczesny, ale według mnie trochę psuły go firany w oknach. Nie pasowały do całości. Bardziej widziałbym tam jakieś żaluzje, rolety albo puste okna z przyciemnianymi szybami. No, ale to tylko moja wizja. Ich wizja, a dokładnie jej wizja miała firanki w oknach. 

Ona, zadeklarowana tradycjonalistka, nigdy nie wypierała się wartości wyniesionych z domu rodzinnego i kultywowała je. Tylko, że o te firanki były non stop kłótnie. Jak jaraliśmy szlugi na kwadracie, to ona cały czas narzekała, że dopiero co wyprała firany, a już śmierdzą dymem. No, ale gdy kilka osób naraz paliło papierosy, to nie było siły, żeby nie śmierdziały. 

Mimo tych mikro kłótni, nigdy nie wyrzuciła mnie z mieszkania. W sumie nie mogła. Pomagałem im się wprowadzić. Pamiętam to jak dziś. Jego ojciec chodził z papierami do spółdzielni, stale coś tam załatwiał, składał, aż w końcu wychodził klucze do M3. Miał chody, nie da się ukryć. Gdyby nie znajomości, pewnie do dziś ich wniosek o przyznanie mieszkania komunalnego, leżałby w urzędzie miasta, w teczce z napisem „pilne”. 

Kiedy dostali już klucze do własnego M, zaprosili wszystkich swoich przyjaciół oraz mnie, że niby mamy sobie pooglądać jak będą mieszkać i tak dalej. A tak na serio chodziło o to, żeby zwerbować kogoś z nas do wstępnego remontu. Trzeba było ściany zagruntować, później pomalować, wylewkę samopoziomującą zrobić, panele położyć, coś tam z instalacją elektryczną powalczyć. Takie podstawowe czynności do zasiedlenia mieszkania. 

Przyjaciele nie byli chętni do pomocy, bo mówili, że za darmo nie będą robić. Ale ja się zgodziłem. Postanowiłem pomóc za tak zwany szacun, mając cichą nadzieję, że w przyszłości ona i on pomogą mi przy remoncie mojego mieszkania.

Spotykaliśmy się w weekendy i od sobotniego poranka do późnego wieczora walczyliśmy z remontem. Całość zajęła nam cztery soboty. Położyliśmy panele, zagruntowaliśmy ściany, poprawiliśmy instalację elektryczną i ogólnie przygotowaliśmy mieszkanie do wprowadzenia się. Mogli już w nim zamieszkać i urządzać sobie po swojemu to ich gniazdko. 

Trochę mi było przykro, bo po remoncie ona i on tak jakby o mnie zapomnieli. Przestali się odzywać, ograniczyli kontakt, że niby dużo spraw mają na głowie i takie tam. Poczułem się wykorzystany. 

Na próżno jednak. Po miesiącu zadzwonił do mnie on, z propozycją parapetówy. Zgodziłem się. On zastrzegł jednak, żeby nikomu nic nie mówić, że to będzie tylko tak, kameralnie, bardziej posiadówa niż impreza. No dobra. Kupiłem pół litra czystej, żeby się meble nie rozkleiły, a tapeta ze ścian nie odeszła i poszedłem do nich. Otwarł drzwi i zaprosił mnie do środka. 

Kazał ściągnąć buty, żeby nie zabrudzić paneli. Ściągnąłem, bo szanuje czyjąś… swoją robotę. Zaprosił mnie do dużego pokoju. Wszedłem. W środku grał telewizor, a na stole stały ogórki konserwowe w słoiku oraz zero siedem czystej. Zdziwiłem się trochę i wyciągnąłem zza pazuchy swoje pół litra, jednocześnie pytając:
— No, a kaj…?
— Jeszcze w robocie, ale bydzie późnij — przerwał mi, chwycił flaszkę i odbił łokciem — Nic sie nie martw. Kozała cie pozdrowić.

Usiedliśmy w fotelach, zajaraliśmy po szlugu i obróciliśmy po kielonie. W telewizorze leciał teleexpress. Gadaliśmy trochę. Pytał jak mi się podoba wykończenie. Później spinał się i użalał, że dużo pracy ich kosztowało urządzenie tego mieszkania i że mnóstwo kasy w nie włożyli. Polewałem mu, żeby wyluzował i mówiłem:
— Pierdol to synek. Jes żeś na swoim i nikt cie stond niy wyciepnie. Rozumisz? To twój chawir. No to prost. Dźwigej.
— Mosz recht. Twoje.

Minęło zero siedem. Kielona gonił kolejny kielon, szlug odpalał się od następnego szluga, aż w końcu w połówce została zaledwie setka. Mieliśmy już solidnie w czubach. Cały obraz w telewizorze mi się zlewał i falował, tak że musiałem wytrzeszczać wzrok, bo ledwo widziałem spikera wiadomości.

Dziwne to było, bo do ubikacji szedłem chwiejnie, ale nie zamiatało mną. Zmęczyła nas ta wódka. Trochę więcej niż pół litra na głowę. Solidna dawka. Zaczęliśmy przechodzić na alkoholowy minimal, w zasadzie to był już bełkot, zrozumiały tylko przez nas. 

Odpaliłem kolejnego szluga. Spojrzałem na niego i zobaczyłem jak wyciąga rękę, chcąc zrobić to samo. Zkipowałem popiół do aszynbechra, podałem mu fajkę i paczkę zapałek. Odpalił. Zaciągnął się i coś tam zaczął bełkotać. Nie mogłem go zrozumieć. Nie odzywałem się. Oglądałem telewizor, myśląc że mu przejdzie. Nie przechodziło. Mamrotał pod nosem. Wkurzał się. Prężył. Tłukł pięścią o podłokietnik fotela. Odpierdalało mu. Nagle jednak osłabł. Przestał smucić. 

Zgasił papierosa i wziął paczkę zapałek do ręki. Wyciągnął jedną z nich, postawił główką na drasce i przytrzymując kciukiem, zaczął pstrykać palcem wskazującym drugiej ręki w kierunku okna, a dokładnie firan.
— Co ty kurwa robisz? — wybełkotałem.
— Niyc — odpowiedział i dalej kontynuował pstrykanie zapałkami.

Byłem zbyt zmęczony, żeby zwrócić mu uwagę. Wziąłem pilota i zmieniłem kanał. Leciał jakiś film. Sensacyjny chyba, bo się strzelali. Niestety, nie umiałem się skupić na filmie, bo obraz mi się dwoił i przez cały czas słyszałem to jego pstrykanie. Pstryk. Kolejna zapałka, pstryk. Kolejna zapałka, pstryk. Kolejna zapałka, pstryk i nagle buch płomień do góry! Flama ognia! Katjusze!!!
— Kurwa, jak ty jest jebnięty synek! — wrzasnąłem, wstając na równe, ale chwiejące się nogi. — Coś ty kurwa najlepszego zrobioł? — krzyczałem, łapiąc się za ciężką głowę — Chcesz nos spolić do chuja? Gaś to kurwa, szybko, szybko!

Ogień na firanie buchnął aż pod karnisz i okopcił go. Sufit nad karniszem też był okopcony. Na ziemi i na parapecie, resztki stopionego materiału pochodzącego z katjuszy, zastygały w postaci tłustych, białych plam. Byłem przerażony. A on? Śmiał się. Wstał z fotela. Wziął krzesło i chciał na nie wejść, ale gdy je położył na ziemi, to zamiotło go i wylądował w kącie pokoju.

Zbierał się chyba z minutę stamtąd, rechocząc pijacko, gdy nagle ktoś zadzwonił do drzwi.
— No, to teraz mosz kurwa przejebane. — wyjąkałem pijacko.
Mina mu trochę zrzedła. Oboje wiedzieliśmy, że za drzwiami stoi ona. Zacząłem się ubierać, ale była to czynność bardzo trudna, ponieważ nogi miałem z waty i cały się trząsłem ze strachu. W końcu jednak udało się. Ubrałem się. Otwarłem drzwi i zobaczyłem ją.
— Już do dom idzies? — zapytała.
— Ja, już ida. — wybełkotałem, nie patrząc w oczy i minąłem ją w drzwiach.

Po czym zamknąłem drzwi i nacisnąłem przycisk windy. Chwiało mną strasznie. Poprawiałem kurtkę, jednocześnie słysząc w tle jej kurwowanie i krzyk zbliżający się do drzwi. Błagałem, żeby winda jechała szybciej. W końcu przyjechała, wsiadłem, nacisnąłem parter i odjechałem, widząc przez szybę, jak jej postać wynurza się zza drzwi.

24.04.2013

Filmy o tematyce śląskiej

Publikacja 10 albumów, które wpłynęły na mój muzyczny gust.

Memuar z czasów zarazy. Lata dwudzieste XXI wieku.

Filmy drogi

Teksty chronione są prawem autorskim. Obsługiwane przez usługę Blogger.