W kwadracie, w którym
mieszkali było przytulnie. Gustownie go urządzili. Tutaj jakaś lampa z Jyska,
tam komoda z Ikei. Nawet kabel z AZARTu biegnący po ścianie z góry na dół, udało
im się schować za kwietnikiem. Nie wspomnę już o zaszpachlowaniu i wygładzeniu
packą łączeń płyt betonowych na suficie. Pomysłowo. Pewnie wiele pracy to kosztowało.
Klimat mieszkania był nowoczesny, ale według mnie trochę psuły go firany w
oknach. Nie pasowały do całości. Bardziej widziałbym tam jakieś żaluzje, rolety
albo puste okna z przyciemnianymi szybami. No, ale to tylko moja wizja. Ich
wizja, a dokładnie jej wizja miała firanki w oknach. Ona, zadeklarowana tradycjonalistka,
nigdy nie wypierała się wartości wyniesionych z domu rodzinnego i kultywowała
je. Tylko, że o te firanki były non stop kłótnie. Jak jaraliśmy szlugi na
kwadracie, to ona cały czas narzekała, że dopiero co wyprała firany, a już
śmierdzą dymem. No, ale gdy kilka osób naraz paliło papierosy, to nie było siły,
żeby nie śmierdziały. Mimo tych mikro kłótni, nigdy nie wyrzuciła mnie z
mieszkania. W sumie nie mogła. Pomagałem im się wprowadzić. Pamiętam to jak
dziś. Jego ojciec chodził z papierami do spółdzielni, stale coś tam załatwiał, składał,
aż w końcu wychodził klucze do M3. Miał chody, nie da się ukryć. Gdyby nie
znajomości, pewnie do dziś ich wniosek o przyznanie mieszkania komunalnego,
leżałby w urzędzie miasta, w teczce z napisem „pilne”. Kiedy dostali już klucze
do własnego M, zaprosili wszystkich swoich przyjaciół oraz mnie, że niby mamy
sobie pooglądać jak będą mieszkać i tak dalej. A tak na serio chodziło o to, żeby
zwerbować kogoś z nas do wstępnego remontu. Trzeba było ściany zagruntować,
później pomalować, wylewkę samopoziomującą zrobić, panele położyć, coś tam z
instalacją elektryczną powalczyć. Takie podstawowe czynności do zasiedlenia
mieszkania. Przyjaciele nie byli chętni do pomocy, bo mówili, że za darmo nie
będą robić. Ale ja się zgodziłem. Postanowiłem pomóc za tak zwany szacun, mając
cichą nadzieję, że w przyszłości ona i on pomogą mi przy remoncie mojego
mieszkania. Spotykaliśmy się w weekendy i od sobotniego poranka do późnego
wieczora walczyliśmy z remontem. Całość zajęła nam cztery soboty. Położyliśmy
panele, zagruntowaliśmy ściany, poprawiliśmy instalację elektryczną i ogólnie
przygotowaliśmy mieszkanie do wprowadzenia się. Mogli już w nim zamieszkać i
urządzać sobie po swojemu to ich gniazdko. Trochę mi było przykro, bo po
remoncie ona i on tak jakby o mnie zapomnieli. Przestali się odzywać,
ograniczyli kontakt, że niby dużo spraw mają na głowie i takie tam. Poczułem
się wykorzystany. Na próżno jednak. Po miesiącu zadzwonił do mnie on, z
propozycją parapetówy. Zgodziłem się. On zastrzegł jednak, żeby nikomu nic nie
mówić, że to będzie tylko tak, kameralnie, bardziej posiadówa niż impreza. No
dobra. Kupiłem pół litra czystej, żeby się meble nie rozkleiły, a tapeta ze
ścian nie odeszła i poszedłem do nich. Otwarł drzwi i zaprosił mnie do środka.
Kazał ściągnąć buty, żeby nie zabrudzić paneli. Ściągnąłem, bo szanuje czyjąś…
swoją robotę. Zaprosił mnie do dużego pokoju. Wszedłem. W środku grał
telewizor, a na stole stały ogórki konserwowe w słoiku oraz zero siedem
czystej. Zdziwiłem się trochę i wyciągnąłem zza pazuchy swoje pół litra, jednocześnie
pytając:
— No, a kaj…?
— Jeszcze w robocie, ale
bydzie późnij — przerwał mi, chwycił flaszkę i odbił łokciem — Nic sie nie
martw. Kazała cie pozdrowić.
Usiedliśmy w fotelach, zajaraliśmy
po szlugu i obróciliśmy po kielonie. W telewizorze leciał teleexpress.
Gadaliśmy trochę. Pytał jak mi się podoba wykończenie. Później spinał się i
użalał, że dużo pracy ich kosztowało urządzenie tego mieszkania i że mnóstwo
kasy w nie włożyli. Polewałem mu, żeby wyluzował i mówiłem:
— Pierdol to synek. Jes żeś
na swoim i nikt cie stond niy wyciepnie. Rozumisz? To twój chawir. No to prost.
Dźwigej.
— Mosz recht. Twoje.
Minęło zero siedem. Kielona
gonił kolejny kielon, szlug odpalał się od następnego szluga, aż w końcu w połówce
została zaledwie setka. Mieliśmy już solidnie w czubach. Cały obraz w
telewizorze mi się zlewał i falował, tak że musiałem wytrzeszczać wzrok, bo ledwo
widziałem spikera wiadomości. Dziwne to było, bo do ubikacji szedłem chwiejnie,
ale nie zamiatało mną. Zmęczyła nas ta wódka. Trochę więcej niż pół litra na
głowę. Solidna dawka. Zaczęliśmy przechodzić na alkoholowy minimal, w zasadzie
to był już bełkot, zrozumiały tylko przez nas. Odpaliłem kolejnego szluga. Spojrzałem na niego i
zobaczyłem jak wyciąga rękę, chcąc zrobić to samo. Zkipowałem popiół do
aszynbechra, podałem mu fajkę i paczkę zapałek. Odpalił. Zaciągnął się i coś
tam zaczął bełkotać. Nie mogłem go zrozumieć. Nie odzywałem się. Oglądałem
telewizor, myśląc że mu przejdzie. Nie przechodziło. Mamrotał pod nosem.
Wkurzał się. Prężył. Tłukł pięścią o podłokietnik fotela. Odpierdalało mu. Nagle
jednak osłabł. Przestał smucić. Zgasił papierosa i wziął paczkę zapałek do
ręki. Wyciągnął jedną z nich, postawił główką na drasce i przytrzymując
kciukiem, zaczął pstrykać palcem wskazującym drugiej ręki w kierunku okna, a
dokładnie firan.
— Co ty kurwa robisz? —
wybełkotałem.
— Niyc — odpowiedział i
dalej kontynuował pstrykanie zapałkami.
Byłem zbyt zmęczony, żeby zwrócić
mu uwagę. Wziąłem pilota i zmieniłem kanał. Leciał jakiś film. Sensacyjny
chyba, bo się strzelali. Niestety, nie umiałem się skupić na filmie, bo obraz
mi się dwoił i przez cały czas słyszałem to jego pstrykanie. Pstryk. Kolejna
zapałka, pstryk. Kolejna zapałka, pstryk. Kolejna zapałka, pstryk i nagle buch
płomień do góry! Flama ognia! Katjusze!!!
— Kurwa, jak ty jest
jebnięty synek! — wrzasnąłem, wstając na równe, ale chwiejące się nogi. — Coś
ty kurwa najlepszego zrobioł? — krzyczałem, łapiąc się za ciężką głowę — Chcesz
nos spolić do chuja? Gaś to kurwa, szybko, szybko!
Ogień na firanie buchnął aż
pod karnisz i okopcił go. Sufit nad karniszem też był okopcony. Na ziemi i na
parapecie, resztki stopionego materiału pochodzącego z katjuszy, zastygały w
postaci tłustych, białych plam. Byłem przerażony. A on? Śmiał się. Wstał z
fotela. Wziął krzesło i chciał na nie wejść, ale gdy je położył na ziemi, to zamiotło
go i wylądował w kącie pokoju. Zbierał się chyba z minutę stamtąd, rechocząc
pijacko, gdy nagle ktoś zadzwonił do drzwi.
— No, to teraz mosz kurwa
przejebane. — wyjąkałem pijacko.
Mina mu trochę zrzedła.
Oboje wiedzieliśmy, że za drzwiami stoi ona. Zacząłem się ubierać, ale była to
czynność bardzo trudna, ponieważ nogi miałem z waty i cały się trząsłem ze
strachu. W końcu jednak udało się. Ubrałem się. Otwarłem drzwi i zobaczyłem ją.
— Już do dom idzies? —
zapytała.
— Ja, już ida. —
wybełkotałem, nie patrząc w oczy i minąłem ją w drzwiach.
Po czym zamknąłem drzwi i
nacisnąłem przycisk windy. Chwiało mną strasznie. Poprawiałem kurtkę,
jednocześnie słysząc w tle jej kurwowanie i krzyk zbliżający się do drzwi. Błagałem,
żeby winda jechała szybciej. W końcu przyjechała, wsiadłem, nacisnąłem parter i
odjechałem, widząc przez szybę, jak jej postać wynurza się zza drzwi.