To było jakoś tak na jesień
albo na wiosnę. Przełom października i listopada lub lutego i marca. W
telewizji śmigały kampanie reklamowe leków przeciwko grypie i innym wirusom.
Taki specyficzny okres, w którym społeczeństwo jest indoktrynowane informacjami
o infekcjach i chorobach. Koncerny farmaceutyczne dobrze wiedza co robią. Ten
ich hype tak wkręca się człowiekowi w głowę, że później sam już nie wie czy
jest chory czy może zaraz będzie. Przymas też nie wiedział czy jest chory, czy
zaraz będzie. Stany podgorączkowe sugerowały, że organizm próbuje walczyć z
bakcylem, ale te stany trwały krótko i dobre samopoczucie wracało do normy.
Takie młodzieńcze weksle. Fale ciepła i zimna. Skoki tętna i ciśnienia. Coś
dziwnego działo się z młodym organizmem Przymasa, ale on się wcale tym nie przejmował.
Był zdania, że to jego organizm ma problem, a nie on. Przejmował się jedynie
tym, że dzisiaj będzie musiał zrezygnować z dyski w osiedlowym kurwidołku.
Niedobrze. Dzisiaj miała być Monia z koleżankami. Ta Monia, do której świrował tydzień
temu, która dała mu nawet numer telefonu, którego nie wykorzystał, bo bał się zadzwonić.
Zbliżała się już godzina ustawki i jak co tydzień, koledzy zaczęli wpadać na klatkę
Przymasa. Dzwonili po niego domofonem, żeby juz schodził, bo czekają, ale on wmawiał
im, że źle się czuje, że coś go łamie w kościach i że to chyba grypa. W końcu
jednak dał się namowić i zszedł na dół. Opatulony w szal i czapkę wzbudził śmiech
wśród prawie roznegliżowanych jak na jesienną porę kolegów.
— Ściągnij ta mycka.
Wyglondosz jak ciul. — ktoś zawołał z tłumu.
— Chopcy, jo sie na
serio słabo czuja. Cosik mie biere, grypsko jakeś abo co. — tłumaczył się Przymas.
— A tam skończ dupić.
Monia dzisioj bydzie, jak jom łobejrzysz, to ci zaroz przyjdzie.
— Wiym, dowała sztatus
na fejsbuku. Jo sie chyba dzisioj łodpuszcza.
— Co ty pierdolisz za
alajny. Nasyp mu ino sztrich tu na rant hajcunga. Jak to chopie przydupisz w
nosa, to ci zaroz sie choroba straci. — powiedział ktoś z tłumu. — No co
ramionami ciepiesz? Woniej!
Przymas już nie
pierwszy raz wciągał. Miał w tym doświadczenie i skutecznie potrafił maskować
sowie oczy. Niestety nigdy nie wciągał jak był chory. Koledzy mówili, że gdy
się wciągnie, choroba zaraz mija i wszystko jest gites. Wahał się jak wahadło
Fuko, długo włóczył fetkę po plastiku na hajcongu, aż w końcu zrolował Kazika i
fuknął. Usiadł sobie pod skrzynkami na listy i czekał, aż gorzka feta zejdzie z
zatok do przełyku. Impreza na klatce rozkręcała się. Pół litra właśnie rozlało się
do plastikowych kubków. Częstowali go, odmówił. Czekał na wejście smoka. Na złagodzenie
objawów tej pieprzonej choroby, która chciała go pozbawić dzisiejszego kontaktu
z Monią. Fetka powoli rozpuszczała się w zatokach i przewodzie pokarmowym.
Powoli przenikała do krwi i wchodziła w obieg. Czuł już pierwsze ciary na głowie,
na czaszce i wiedział, że to białe gówno właśnie wchodzi do jego mózgu. Po dziesięciu
minutach czuł się już wyśmienicie. Żadnych gorączek, żadnych skoków tętna,
tylko pałer. Trochę miał gorzko w gardle, ale zapił popychaczem do wódki.
— No, wreszcie Przymas,
żeś kurwa łożył — ktoś zauważył z tłumu.
Zdjął czapkę, szalik,
bluzę i włożył je do swojej skrzynki na listy. Tam nikt nie zagląda, wiec
ciuchy będą bezpieczne. Teraz juz mógł równać do swoich kolegów. Był obnażony,
ubrany w już prawie zimę na letniaka. Buty sportowe, lekka kurtka wiatrówka,
pod spodem tylko tiszirt. Wyglądał tak jak oni. Młodo i pociągająco. Monia na
pewno zwróci na niego uwagę. Trochę jednak perliło mu się czoło, ale od czego
są chusteczki higieniczne. Wychylił jeszcze parę plastikowych kubków z wódką,
wypalił kilka papierosów i był gotowy na chyt, na podryw, na kosztowanie życia.
Był królem betonowej dżungli, by za parę minut zmienić się w lwa parkietu w kurwidołku.
Zero rozkmin, wyrzutów sumienia. Młodym wszystko wolno.
Z dyski wrócił przed
trzecią. Monia co prawda bawiła sie z nim, ale pod koniec pofrunęła z innym, bo
ten inny miał panel z radia i kluczyki z samochodu przy sobie, a Monia chciała być
szybko w domu, no i tak jakoś zimno na zewnątrz, komu by sie chciało stać na
przystanku w taką noc i czekać na nocny tramwaj. Olała Przymasa. Wiedział, że z
tymi, którzy mają auta, nie wygra. Oni zawsze będą mieli przewagę. Dziewczyny
są wygodne i zawsze wybiorą auto od nocnej podróży tramwajem. Pizda z tej Moni
i tyle — myślał, ale oprócz tego wkurwienia, zaczynał już powoli odczuwać
zjebe. Wszystkie bóle kości, które utracił na klatce schodowej dziesięć godzin
temu, znów wróciły i zaczęły dawać o sobie znać. Znów bolały go ramiona. Na
dodatek chyba miał wysokie ciśnienie, bo czuł jak pulsuje mu każda tętnica. Leżał
w łóżku i się pocił. Prześcieradło było całe mokre. Nie wiedział czy to
wychodzi z niego choroba, czy amfa? Chyba jedno i drugie. Popijał mineralną,
niegazowaną. W końcu zdjął prześcieradło, rzucił na ziemię i leżał na łóżku.
Dobrze, że matka tego nie widzi. Był cały mokry. Leżał i marzył. Już nie o
Moni, ale o tym żeby zapalić. Żeby sobie zapalić jointa i złagodzić tą koszmarną
zjebe. Jak tylko wstanie świt, zrobi się jasno, to zadzwoni do chłopaków. Może
jeszcze coś mają zielonego? Chociażby lufę opalić? Serce waliło mu coraz
mocniej jakby miało go zaraz pobić. Pewnie był cały czerwony na twarzy. Zaczął ruszać
ręką, tak jakby grał na perkusji. To przynosiło chwilowe ukojenie. Trząsł tą ręką,
ale później to już nie pomagało. Ciśnienie wzrastało. Zaczął trząść nogą. Przeklinał
Monię. Pewnie szmata teraz smacznie śpi, a jego nosi. Wstał z łóżka i zaczął chodzić
po pokoju, dotykając różnych krawędzi czy to mebli, czy ścian. Zaraz eksplodują
mi tętnice —
myślał. Pewnie gdyby mu zmierzyli teraz ciśnienie, nie starczyło by skali.
Nagle coś jakby z tyłu głowy zaczęło mu pulsować, jakby napływało do mózgu i
szybciej coraz szybciej zaczęło pulsować.
Ciemno.
Ocknął się na
szpitalnej sali. Lekarz tylko kręcił głową i powtarzał — taki młody, a taki głupi. Było mu wstyd. Bał się zapytać co się stało,
dlaczego się tutaj znalazł? Matka chodziła z kąta w kąt z zapłakanymi oczami. W
końcu zapytał kiedy wyjdzie. Lekarz powiedział mu, że najpierw musi wyleczyć anginę,
a potem pomyślimy.
Prześlij komentarz