Idziemy
powoli ścieżką parkową wzdłuż torów tramwajowych. Fajny ten park, taki zielony.
Ludzie chodzą na spacery, dzieci bawią się na placu zabaw. Nawet są jakieś
stawy. Miło tak się relaksować na łonie natury, czytać książki i chillować przy
dźwiękach ptaków zmiksowanych z dźwiękami miasta. Muszę kiedyś spróbować. Wezmę
sobie jakąś książkę i usiądę z nią na ławce w parku. Tylko jaką? Przymus
czytania lektur w szkole średniej, skutecznie zabił we mnie chęć do czytania,
do odkrywania literatury. No bo o czym są te lektury? O historii? Który
dzieciak w XXI wieku chce czytać o historii? Który chce w podstawówce czytać
Krzyżaków? Chyba tylko pasjonaci. Reszta woli grać na play’u w counter strike, zarywać
nocki przy fifie 13 albo ćmić z tej fifiy różnie zioła na klatce schodowej.
Małolaty powinny czytać o problemach współczesnych! O rasizmie, o
mniejszościach seksualnych, o narkotykach, o historii teraźniejszej, o
komunizmie. A nie o szklanych domach, przedwiośniu czy innym Cezarym Baryce. To
już nikogo nie interesuje. Z tymi bohaterami nie można się utożsamiać i wzorcować
w naszej rzeczywistości. Po co małolatom historia Polski? Oni wiedzą, że w
przyszłości nie będą mieszkać w Polsce, bo wyjadą za robotą w świat. Paranoja
to MEN!
—
Te, coś ty sie tak zamyślił synek? — pyta Frugol.
—
A, tak jakoś. — odpowiadam.
Zbliżamy
się do przystanku i akurat zjawia się tramwaj 41. Szkoda, że to karlik. Tego
typu bahny mają podobno monitoring. Nie wsiadamy. Po co sobie robić dodatkowy
przypał. Może już ktoś zgłosił zuchwałą kradzież musztard na pałach i nas szukają?
Przejdziemy się dla zdrowia, dotlenimy płuca papierosem, no i przy okazji
mięśnie łydek sobie wyrobimy. Leniwie się robi.
—
Frugol? — pytam — A może ty byś sie anzug kupił? Badnij sie, na lewo mosz
gyszeft z Bytomia z szaketami.
—
W sumie jak bych mioł jakiś gelt, to bych się kupioł. Łostatnio żech na komuni
lotoł w szakecie, a czasami cza iść kajś tak łodśwyntnie łoblecony. Szaket by
się sprzydoł.
—
To jo ci łobiecuja, że jak ino bydzie jakis gelt z lewizny, to jo cie wezma do
tego sklepu, kupia szakiet i galoty, kancioki.
—
Niy ciulosz, pra? — nie dowierza Frugol.
—
Niy ciulom. A tak po prowdzie, powiydz mi ino czymu ty łazisz durś w tych
owerolach? Niy mosz w doma zwykłych jeansów? Przeca te dresy to ci ino przypał
robiom.
—
Ale jo lubia. Jo się lepij czuja, tak mi jakoś luźno. I moga sie gibko ruszać,
nic mie niy uwiero, niy gniecie. Dziołsze tysz sie to barżij podobo, a jak
jeszcze mom adika łobleconego, to już jest fest. A myndy, to sie czasym
przypierdalajom. Co zrobia?
—
Pa, badnij sie na mie. Jo łaża w normalnych jeansach. Mie myndy niy tykajom,
nikt ody mie nic nie sce. A ty mosz durś jakieś ino pieronie mecyje. Nos pały
niy mogom widzieć. My muszymy być niy widzialne. Rozumisz? In-vi-zi-ble!
Kiwa
głową, że rozumie, ale nie rozumie kompletnie nic. On się lubi pokazać na
familokach. On tam jest kimś. On musi brylować wśród tych głupków. Ma pozycję.
Jakby poszedł siedzieć, to byłby bogiem w tym ceglanym Olimpie. Byłby królem
patoli z bejzbolem zamiast pioruna. To mu się podoba.
—
Te, pa, skejtom tu zrobili fajny
skatepark. Może by tak… — Frugol zerka na tych obsranców na kółkach.
—
A po chuj? Co potem zrobia z tom deskom? Komu sprzedom? Te, to już nie lata
dziewięćdziesiąte, deska nie kosztuje trzy czwarte wypłaty. — zbijam go z
tropu.
Wychodzimy
z parku na osiedle. Na takie mini osiedle. Bo to jest tylko kilka wysokich
bloków. Dzwonię do Panczo. Nie odbiera. Idziemy przed siebie. Dosyć mam tego
pieprzonego betonu. Jak dobrze, że w przerwach między blokami zaczyna majaczyć
kopalnia Bobrek-Centrum. Ciężarówki z przyczepami stoją po węgiel przed bramą.
Pewnie kilka dni już tu stoją. Jakby czekały na odprawę celną. Przez chwilę
czuję się jak na granicy państwowej. Kolejka aż do pętli Bytom Politechnika.
Kierowcy leżą na fotelach i oglądają w swoich kabinach przenośne telewizory.
Inni rozmawiają i coś jedzą. Jeszcze inni palą papierosy i spacerują po
parkingu, na którym tak się kurzy, że ich cera zdążyła przybrać ciemniejszy
kolor podczas kilkudniowego pobytu. Wiadomo, nie ma się gdzie umyć, bo
przenośnych łazienek kopalnia nie zbudowała. Jedyne miejsce to basen kilkaset
metrów wcześniej. Ale nikt nie ryzykuje utraty miejsca w kolejce, każdy woli
chodzić brudny. Wśród rejestracji dominują blachy województwa opolskiego,
łódzkiego i mazowieckiego. Jestem ciekaw, na ile miesięcy wystarcza taka wanna
węgla? U Frugola na familokach, worek węgla zbieranego na torach, spalany jest
podczas zimy w kilka dni. To taka wywrotka musi wystarczyć chyba na całą zimę?
Chyba, że opalane jest jakieś badylarstwo, to wtedy węgiel jest zużywany w strasznie
szybkim tempie. Rośliny muszą mieć ciepło, szklarnie same się nie nagrzeją. Po
rejestracjach widać, że kierowcy są albo właśnie z takich rejonów, gdzie badylarskie
interesy kwitną albo kupują węgiel i sprzedają go później w swoich wioskach, w
jakiś składach opałowych. Musimy przejść delikatnie obok kopalni, pod wiadukt.
Tam właśnie można najczęściej spotkać Pancza. Kręci się po rejonie z ziomkami i
filuje na pociągi z węglem. Taki śląski Buffalo Bill. Robią górnośląski
western, w zasadzie southern. Zatrzymują pociągi, wysypują węgiel z wagonów i po kilku godzinach
zbierają. Oczywiście jak wcześniej nie przegonią ich ludzie szeryfa czyli SOKi
albo nie pozbierają tego węgla ludzie z grupy remontowej PKP. Czarny i brudny
interes, ale opłacalny. Po co chodzić do roboty jak można być banitą, jumać węgiel,
sprzedawać potrzebującym ludziom i też zarabiać kasę. Panczo akurat nie za
bardzo lubi jak ktoś nim dyryguje, dlatego wybrał zbieractwo węgla. Ma swój
nielegal i sam sobie jest szefem. Dochodzimy do hałdy. Słychać jakieś głosy.
Przystajemy na moment, bo może wbiliśmy na jakąś obławę. Nie, to Panczo kurwuje
na czym Śląsk stoi.
—
Cześć ciulu — witam mojego, starego, dobrego wspólasa.
—
Siema zjebie — odbija Panczo w moją
stronę.
—
Te, czymu, ty kurwa niy odbierosz telefonu? — pytam.
—
Bo mom kurwa wyciszony. Po coś przyszoł?
—
A co niy mogą? Coś taki wkuriowny?
—
Bo żech jeszcze dzisiej nic nie zarobił. A tak po prowdze, to SOKi nom tu
robiom wjazdy. Już my roz dzisiej spierdalali i trocha żech sie wkurwioł. —
tłumaczy Panczo, szef wszystkich odźwiernych szefów — Te, puć cie, bo kurwa coś
mi sam nie gro. Badnij się, już jakiś chuj bez lornetka się na nos paczy. Puć
cie stond na garaże.
Idziemy
na garaże. Jest nas piątka.
—
U mie na garażu sie siednymy i sie pogodomy. Ciulnymy jakiś bier. — zachęca Panczo.
—
No, dobra — odpowiadam — Mocie jakiś gelt, jakieś klepoki? To skocza do
biedronki.
Panczo
mi daje siedem pięćdziesiąt i mówi, żeby kupić pięc kenigerów w puszcze. Po
złoty pięćdziesiąt są, więc powinno starczyć.
—
Te, a ty mosz tyn garaż tam kaj zawsze? — pytam asekuracyjnie Panczaka, bo on
nie odbiera komórki.
—
Ja. Tam kaj zawsze. Trefisz.
Zostawiam
Frugola z chłopakami i śmigam po browary.
Prześlij komentarz