Wychodzimy
na Bytom. Hala dworcowa wygląda czerstwo. Istny obskurw. Ściany są surowe, tynk
skuty, widać beton. Taki z bąbelkami, z wystającymi spod niego prętami z
żeliwa. Wszystko wokół przypomina karkówkę bez panierki, taką z żyłami, którą
się żuje i żuje, wypija sok, a potem pluje tymi żyłami. Tym sokiem, będą tutaj
chyba te czerwone zacieki rdzy. Fuj! Ale mi się teraz skojarzyło. W sumie
dobrze, coś by trzeba opierdolić, bo w brzuchu burczy. Dymem z fajek tego
burczenia nie oszukam, a jeszcze wrzodów się nabawię. Nie za bardzo jest jednak
hajs na szamę, dlatego trzeba będzie wbić do biedronki albo innego tesco na
sponsoring. Pytam Frugola, czy on też ma ssanie w żołądku? Okazuje się, że ma.
Szukamy jakiegoś marketu. W końcu na Kolejowej znajdujemy stare, poczciwe
społem. W takich marketach, aż prosi się o jumę. Jak ochroniarza później pyta
kierownik sklepu, gdzie miał oczy, gdy złodzieje wynosili pół stoiska,
najczęściej odpowiada — społem. No i o to chodzi. Wchodzimy osobno. Ja
pierwszy, Frugi po pięciu minutach. Biorę koszyk. Widzę znajomy wzrok pracownika
ochrony na mojej osobie, ale udaję, że nie widzę. Nie chcę prowokować. Idę na
stoisko z pieczywem. Akurat za dwa zeta kupię kilka bułek i rogala. Pieczywo wkładam
do koszyka. Podchodzę do chłodni z nabiałem, bo trzeba czymś te bułki
posmarować. Tutaj jednak tylko oglądam towar, markuję że czegoś szukam. Czytam
etykiety, tak jakby interesował mnie skład, ale tak na serio interesują mnie
serki topione w rogu chłodni. Podnoszę jeden i odkładam na miejsce, podnoszę
drugi i odkładam, a w zasadzie wkładam, ale do rękawa. Potem trzeci też do
rękawa, ale czwarty już z powrotem na miejsce. Pozniej odchodzę w okolice półek z
jogurtami i wkładam rękę do kieszeni, uwalniając z rękawa te dwa serki. Jogurty
też korcą, ale mam za płytkie kieszenie, a poza tym jakby mi się taki jogurt
rozwalił w środku, to miałbym plamę na spodniach i przypał gotowy. Jeszcze
jakiś kawałek wędliny. Bez mięsa to ja nie funkcjonuję. Mięso musi być zawsze i
na każdym posiłku. Przeglądam parówki, berlinki, bo podobno najwięcej w nich
mięsa, a najmniej zmielonych kości. W paczce pięć sztuk. Też niby oglądam, ale
wkładam do koszyka. Przy półkach z przetworami skryję je za pazuchę. To
wszystko chyba. Mam jakieś dziwnie uczucie, jakieś takie napięcie odczuwam w
powietrzu, ale wzroku na sobie nie czuję. Co jest grane?
—
Złodziej, złodziej, łapać go! — nagle jedna z
ekspedientek zaczyna krzyczeć.
Zamieszanie.
Wszyscy szukają złodzieja, a ja na chwilę sztywnieję i nie szukam. Może to o
mnie i o serki chodzi? Po chwili jednak słychać szamotaninę, a później
trząśnięcie drzwiami. Odwracam się w kierunku drzwi, ale przez szybę widzę tylko
znajomą, oddalająca się bluzę z dresu Frugola. Korzystając z okazji, że
wszystkie oczy w sklepie zwrócone są w jego stronę, szybko wkładam parówki za
pazuchę. Dobrze, że w tym sklepie nie ma kamer, bo takie machlojki mogłyby się
zakończyć jakimiś krzywymi akcjami. Po kilku sekundach zgiełk ustaje i wszystko
wraca do normalności. Podchodzę do kasy i wykładam pieczywo na taśmę, myśląc
jednocześnie co zajebał Frugi? Płacę, odkładam koszyk i wychodzę. Wydzwaniam
Frugola, pytając gdzie się skitrał. Mówi, że w parku Kachla czeka na ławce przy
basenie. Za pięć minut dobijam do niego i pierwsze co robię, to pytam z uśmiechem
na ustach:
—
I coś to zajeboł, że cię tak gonili i ryceli za tobą?
Nie
odpowiada nic, tylko wskazuje pod ławkę na zgrzewkę foliową.
—
Co kurwa, sześć musztard? — zaczynam się drzeć wkurwiony na cały głos — Ciebie
pojebało synek! Zgrzewka zynftów, jeszcze sarepskich? Ja pierdole, trzimcie
mie, bo niy szczymia! Kurwa, co za koleś!
Frugol
zaczyna się tłumaczyć, że przy ladzie na monopolowym był wózek z towarem, że
akurat kolo, co wykłada towar na półki, został proszony na zaplecze, że na
wózku oprócz alkoholi były także artykuły spożywcze. Później, kiedy Frugol
wreszcie zauważył, że ochroniarz jest zajęty flirtem z kasjerką, a prześwit w tłumie
przy kasie zachęca do swobodnego wybiegu ze sklepu, to w rozpędzie wychylił
tylko rękę i brał co popadnie, bo już wtedy był na szybkości. A że stał tam łiskacz,
kilka wagonów Marlboro oraz musztardy i keczupy, to przez przypadek załapał
musztardy, bo jakieś takie poręczniejsze były. I jak już wybiegał, to tylko
spojrzał co zajebał i wstyd mu było wyrzucać. Ręce czasami opadają do Frugola.
Kurwa tego łiskacza byśmy przynajmniej sprzedali albo wypili, wagon Marlboro
wypalili, a co kurwa zrobić ze zgrzewką musztard do chuja? No, dobra. Wyciągam
parówki zza pazuchy, serki z kieszeni i bułki z reklamówki. Uczta. Po
robotniczo – chłopsku. Można tomkać parówki, każdy w swoim słoiku i nikogo to
nie brzydzi. Jemy. Cisza. Słychać zrywanie folii z parówek i mlaskanie przy
tomkaniu w musztardzie. Słychać również jak Frugol macha swoją butterfly’ją,
gdy smaruje serkiem bułki. Musi smakować, skoro nikt z nas nic nie mówi. Wolimy
myśleć o czymś przyjemnym, niż komentować rzeczywistość. Ja to sobie myślę, że jestem
już chyba zmęczony jego towarzystwem. Dość mam tego głupka. Ciągle coś
pierdoli. Zgrzewkę musztard zajebać! Zresztą jego ksywa też się wzięła z
podobnej sytuacji. Miał zajebać zgrzewkę coca coli, a przyszedł ze zgrzewką
frugo. I od tego czasu Frugol. Marzę, żeby już te jumy się skończyły, bo ileż
można tak żyć? Do śmierci mam opierdalać ludzi? Kto mi emeryturę opłaci na
stare lata? Mam wpłacać na trzeci filar? No kurwa, jeszcze czego. Ale znów z
drugiej strony, życie bez adrenaliny, bez strachu i spierdalania chyba nie było
by dla mnie. Muszę się dziennie przebiec po mieście. Nie wyobrażam sobie pracy
biurowej. Siedzenia przed kompem osiem godzin i gapienia się w Excela albo
innego Office’a. Cały czas liczby, na przemian z facebook’iem czy naszą klasą,
żeby się trochę oderwać. Nie, to nie dla mnie. Jak widzę tych wszystkich
krawaciarzy za biurkiem, to mój butterfly w kieszeni zaczyna samoczynnie
rozwijać skrzydła. Mógłbym im tym motylkiem przelecieć po paluszkach, tak żeby
już więcej nie dosięgły klawiatury. A już najbardziej nienawidzę bankierów. Oni
chcą tylko pieniądze, a potem nie chcą ich oddać. Dobrze, że nie mam pieniędzy,
i że nie mam żadnego konta, bo bym chodził cały czas na ciśnieniu. Także sam
nie wiem co z moją przyszłością. Chyba jedyne co by mnie satysfakcjonowało, to
praca fizyczna, bo by mnie wykańczała i nie miał bym ochoty na złodziejstwo.
Ale na kopalnię nie przyjmują, a hutę zlikwidowali. Na budowę też nie chcę, bo to praca sezonowa. Pracują tam same imbecyle i półgłówki,
pijaki pierdolone. Wolę być cały ujebany na czarno z węgla, niż mieć białą cerę
jak jakiś kurwa murarz, tynkarz. Zresztą nie lubię budowlanki. Chwytają się
tego życiowi nieudacznicy, którzy myślą, że mają fach w ręku, bo gdzieś tam
kiedyś w łazience położyli dwie kachelki na ścinanie, a dziś muru prosto
postawić nie umieją, chodnika porządnie wybrukować, szałunku zalać betonem. Partacze
pierdolone. Widać później takich pijanych, śpią na przystankach, w autobusach.
Można ich jumać do woli. Te mośki biorą zawsze wypłatę do ręki, bo nie znają
się na kontach i przelewach internetowych. Ilu już takich do domu po wypłacie z
pustą kiermaną wróciło, to na palcach nie zliczę.
—
Kurwa, Frugol aleś naśmiecił. Kaj ty kurwa żyjesz? Jo rozumia, że na Ślonsku
jest syf i rozpierdol, ale przynajmij opierdolić sniadanio-obiad chca w
normalnych, kurwa, godziwych warunkach.
Frugol
się speszył. Zaczął butem wykopywać folię z parówek za ławkę i kawałkiem
papieru ścierać resztki musztardy z oparcia. Zbieramy się, i wybijamy w kierunku
Karbia. W tamtym rejonie mieszka mój dobry ziomek Panczo, może spotkamy go
gdzieś. Frugol pyta co zrobić z pozostałymi czterem słoikami musztardy
sarepskiej. Odpowiadam mu:
—
Być człowiekiem dla człowieka, i łostow dla alusiów, to sie wezmom.
Wszystko jest zapakowane i niy ruszane. Mało to tukej takich jest?
Ale
on nie zamierza tak po prostu zostawić czterech, nowych słoików musztardy dla
biednych, bo on nie jest z MOPS’u ani Carittas’u. Pieprzony szkodnik. On
otwiera te słoiki i wyrzuca zawartość na deskę ławki, po czym słoikiem, niczym
walec rozprasowuje zieloną musztardę wzdłuż, zielonej deski, przez co deski
wyglądają jak zapiekanka polana sosem.
—
No i kto tutaj teraz usiądzie — pyta babcia przechodząca obok.
—
Nikt — odpowiada Frugol.
Biorę
go za fraki i targam z dala od ławki i od babci, bo jeszcze coś niedobrego z
tej konfrontacji wyniknie. Idziemy przed siebie. Kurwa, ten chuj musiał mnie
gdzieś dotknąć podczas tego targania, bo coś mi śmierdzi musztardą, gorczycą.
No tak, cały rękaw. Jak nie krew to musztarda.
Prześlij komentarz