Siedzenia jak zwykle
plastikowe. Czuje się jakbym siedział na kiblu. W sumie to siedzę, ale w kiblu,
tylko że żółtym, EN59, całym z blachy i na dodatek z oknami. Wbiliśmy do
przedziału służbowego, na sam koniec pociągu. Rozsiedliśmy się dokładnie po obu
stronach, tak żeby nas kobuch przez szybę w drzwiach nie zauważył. W służbowym
jest taki fajny, duży stolik. Można się na nim oprzeć i patrzeć w okno. Opieram
się, kładąc głowę na skrzyżowane ręce i obserwuje świat za oknem. Ruszamy.
Jedziemy w kierunku Chorzowa Starego. W zasadzie to wleczemy się. Pociąg toczy
się tak powoli, że jakbym mógł, to bym otworzył drzwi i odpychał go nogą jak
hulajnogę. To pewnie przez szkody górnicze. Lewy tor zamknięty, szyny
zardzewiałe. No cóż, nie ma opcji na to żeby było szybciej. Trochę mnie ta
sytuacja drażni, bo chyba długo będziemy jechać. Wkurwiam się, że wpadnie do
nas, do przedziału kobuch i może być nerwowo. Dziwne, na ulicy nie boję się
skroić, skopać gościa, a kobucha się boję? Może dlatego, że w razie bójki
będzie problem z ucieczką. Nie wiem. A może ja się nie nadaję na te całe
dziesiony, jumy i inne krojenia? Hm, jedyne co wiem, to że mam wyrzuty
sumienia. Cały czas natrętne myśli nie dają mi spokoju. Skopiemy gościa – zaczynam
myśleć czy aby nie za mocno. Skroimy kogoś z kasy – zaczynam się przejmować, że ta
kasa mogłaby mu się przydać na przykład na leki. Kurwa, ja się chyba nie nadaje
do tej roboty. Zaraz jak wysiądziemy, to powiem Frugolowi, że zbijam na chatę.
Niech on sobie sam zaczepia i juma. Dobra, nie myślę o tym. Może mi przejdzie.
Natrętne myśli są wkurwiające. Trzęsie tym pociągiem jak ja pierdole. Nawet nie
słychać czy drzwi od przedziałów się otwierają. Muszę sprawdzać co chwilę gdzie
jest ten pieprzony kierpoć. Ostrożnie wychylam głowę i kątem oka patrzę na
wskroś przez wszystkie szyby w drzwiach. Jest, widzę go. Zarośnięty, owłosiony jak orangutan, pali
szluga w takim samym przedziale tylko, że na początku składu pociągu, a na
dodatek gada z mechanikiem. Chyba mu się nie spieszy ze sprawdzaniem biletów. I
dobrze, bo mogę się zrelaksować i pogapić w okno. Szkoda, że już nie ma tutaj
tych czterech kominów w hucie Kościuszko. Były na serio duże. A jak pięknie dymiły?
Za bajtla jak przejeżdżałem z ojcem autem po estakadzie to pamiętam, że było z
niej widać wielkie piece. Było widać żar w piecach i hutników w srebrnych
uniformach. Szkoda, że już tego wszystkiego nie ma, że to już znikło. Mógłbym
pracować teraz w takiej hucie i zarabiać jakieś godziwe pieniądze, a nie tylko szlajać
się po ulicach i szukać okazji do wpierdolu i jumy. Te kominy były tak wielkie,
że stojąc w ich sąsiedztwie, czułem potęgę, energię. Czułem moc tego miejsca. Może
dlatego, że byłem maleńki w porównaniu z ogromem tej budowli? Nie wiem, ale
było to nie zapomniane uczucie. Obecnie nie czuję już tej energii, obojętnie
ile razy tam przechodzę czy przejeżdżam. Może dlatego, że dziś został już tylko
gruz po kominach oraz hale, mnóstwo hal. Ale widać, że te hale są odnowione.
Może coś tam jeszcze robią? W sumie dobrze, że ten pociąg tak wolno jedzie.
Można powspominać i cofnąć się do dzieciństwa, do beztroski i zapomnieć o tym
całym teraźniejszym, zjebanym świecie. No tak, krajobraz za oknem zmienia się w
jar z betonowych bloków, ułożonych jeden na drugi. Chyba przejeżdżamy obok
koksowni huty Kościuszko. Żeby coś zobaczyć muszę się schylać, bo budynki są
zbudowane nad tym betonowym jarem i ledwo można je dojrzeć. Stąd pompowali
kiedyś do mieszkań gaz miejski. Dużo wtedy było samobójstw i zgonów. Matka mówiła,
żeby zawsze pilnować przed spaniem czy wszystkie kurki na kuchence są zamknięte
i czy w łazience świeci się płomyk w piecyku PG6, bo rano możemy się nie
obudzić. Schizowało mnie to za bajtla. W ogóle, za bajtla było jakoś inaczej.
Nie było tych wszystkich gadżetów, telefonów komórkowych, tabletów, laptopów, a
człowiek cieszył się o wiele bardziej z życia niż teraz. Robota była. Pieniądze
były, tylko w sklepach nic nie było. Tak starzy mówią o tamtych czasach. No
dobra było, ale z tego co pamiętam zawsze było tyle ile przywieźli. I to towary
rodzimej produkcji. Towar przywieźli, przyjęli i sprzedali. Ot cały interes,
bez PR, vansellingu i innych wymyślnych stanowisk, na które odrzucono moje CV w
drodze rekrutacji w ostatnim czasie. Człowiek był jakoś mniej skażony tym
zachodnim gównem zapakowanym w kolorowy papierek. Mniej wiedział, mniej go
świat obchodził. Z prostych rzeczy się cieszył, takich jak piłka, rower,
zegarek Montana na komunię. No, w sumie świat idzie do przodu i teraz małolaty
też się cieszą, ale z bardziej skomplikowanych rzeczy takich jak iphone,
laptop, tablet. My też się z Frugolem cieszymy, bo możemy tych małolatów jumać
i mamy z tego kasę na ruchy. Ciekawe czy ta uciecha zatoczy koło? Czy za kilka
lat rzeczy będą tak skomplikowane, że ludzie będą znów pragnąć roweru,
nakręcanego zegarka? Bardzo mnie to ciekawi, bo jumać znów zegarków z odpustu
albo rowerów górskich z biedronki, to mi się nie chce. Lepiej niech uciecha nie
zatacza żadnych kół. Wyjeżdżamy powoli z betonowego jaru i kierujemy się w
stronę stacji Chorzów Stary. Prędkość powalająca ale najważniejsze, że do
przodu. W końcu zatrzymujemy się na stacji, choć to miejsce nie przypomina
stacji kolejowej. Budynek kolejowy jest nieczynny, szyby w oknach powybijane.
Kasy biletowej nie ma. Czy tu w ogóle ktoś wsiada i wysiada? Wątpię. Kładka
prowadząca do wyjścia na miasto zlikwidowana. Jak ci ludzie mają tu
przychodzić, skoro nie ma nawet drogi? Czy postój w tym miejscu się komukolwiek
opłaca? Hm, dobre pytanie. Kiedyś może się opłacał. Po drugiej stronie torów
jest kopalnia Barbara Chorzów, w zasadzie była, bo teraz pozostał tylko jakiś
tam zakład przeróbki węgla z tego co się orientuję. W latach świetności sąsiad
z mojego bloku tam pracował. Chwalił się moim starym, że dużo zarabia ale co z
tego jak nie miał na co wydawać, bo nic nie było w sklepach. Odbieraliśmy go z
ojcem czasami z pracy, gdy była jakaś fucha u nas na kwadracie do zrobienia.
Sąsiad jest elektrykiem, to fach ma w ręku. Pamiętam, przy kopalni był taki
dworzec autobusowy i tam na niego zawsze czekaliśmy. Wychodził zza bramy,
zapalał fajkę, żegnał się z kolegami z pracy i wsiadał do naszego malucha, od
progu przeklinając na swoich kompanów, że skurwysyny, że nic nie robią na tych
wulc-hotelach tylko chleją wódę i grają w ping-ponga, że nieroby, że jakby
mogli, to by spali w robocie całą szychtę i takie inne. Mój ojciec mu jeszcze fturował,
że większość z nich to takie nie czytate, nie pisate, od kosy odciągnięte,
niczego nauczyć się nie potrafią, niczego nauczyć się nie chcą przez całe życie.
A później znów ostrzegał, że ci ludzie, którzy poprzyjeżdżali na Śląsk ze
swoich wsi w celach zarobkowych, za kilkadziesiąt lat będą ten Śląsk
przeklinać. I to się sprawdziło. Jak widzę teraz te kolejki w PUPie, to mnie na
serio kurwica bierze. To stoją dzieci tych lebrów, nierobów, które myślą, że im
się wszystko od państwa należy. Uhm, taki chuj! Naucz się jeden z drugim
chociaż czytać ze zrozumieniem pisma urzędowe, a potem klnij na czym Śląsk
stoi. Kurwa jak mnie ten PUP wkurwia. Jakby nie to, że trzeba się podpisywać,
bo ubezpieczenie zdrowotne przysługuje, to już dawno bym tam nie chodził.
Cholera, ale się zamyśliłem no. Nie zauważyłem, że już dojeżdżamy do Bytomia.
Frugol widzę też w obłokach. Może myśli o tej piździe, która go robi tak za
chuja, że tylko oczy zarośnięte cipą tego nie widzą? Szturcham go, bo już
trzeba wysiadać. Wstajemy i ustawiamy się przy drzwiach. Za nami staje facet z
osmolonym wąsem. Pytam go czy ma fajkę odstąpić. Częstuje mnie jedną. Pytam
również, czy mu nie będzie przeszkadzać jak sobie teraz baknę, bo mnie płuco suszy.
Facet odpowiada, że nie. Sam wyciąga szluga i zapalniczkę, po czym odpala,
dając mi ognia. Palimy. Coś się dużo dymu zbiera w tym przedsionku do
wysiadania, ale na tyle dużo, że jedna babcia zaczyna kaszleć. Pytam ją czy jej
duszno, ale nie odpowiada, bo pewnie się boi odezwać. Cholera, widzę że męczy
ją ta komora gazowa, więc staram się uchylić trochę drzwi, przekręcając taką
wajchę na górze. Po chwili drzwi robią takie głośne ttssssssssss. Wietrzy się.
Wjeżdżamy na peron. Stajemy, piszcząc klockami hamulcowymi. Reszta drzwi też
się otwiera. Wysiadamy z tłumem. Przystaję przy dworcowej ławce, bo mi się
sznurówka z buta rozwiązała i kątem oka żegnam ten żółty kibel. Zawiadowca
stacji daje sygnał do odjazdu, drzwi się zamykają ale wiedzę, że konduktor
biegnie w stronę ostatnich, naszych drzwi, przeklinając pod nosem. No, tak. Te
drzwi cały czas są otwarte i syczą. W końcu staje przy nich, łapie za gwizdek i
krzyczy odjazd. Następnie spokojnie wchodzi i majstruje coś przy tej wajsze
przeklinając:
— Kurwa, te Ślązaki, to
wszystko zepsują.
— Nieprowda, bo to wy
psujecie zegarki, pieprzone małpy — krzyczę do niego głośno.
Drzwi się zamykają.
Kobuch patrzy jeszcze na mnie przez szybę i na pożegnanie dostaję środkowy
palec.
Prześlij komentarz