Któryś lipcowy weekend, dość upalny.
Błąkam się w okolicach katowickiego dworca, szukając okienka z lotto. Od
dłuższego czasu regularnie gram w totolotka z nadzieją na trafienie choćby piątki.
Potrzebna mi kasa na zakup kwadratu, a w zasadzie na pierwszą wpłatę, bo i tak
będę musiał wziąć kredyt hipoteczny, który jak dobrze pójdzie, spłacę może po
sześćdziesiątce. Och jebana Polsko, dlaczego tak utrudniasz życie młodym?
Normalnie płakać się chce. Dochodzę do placu z kładką dla pieszych, gdzie jak
mi się przypomina był kiedyś kiosk z totkiem. O jest! Ludzi też jakoś dużo.
Pewnie kumulacja. No nic, staję w kolejce i standardowo przygotowuję dychę.
Rozglądam się wokoło. Ci ludzie tacy jacyś brudni, nieogoleni, w ogóle dziwni
jacyś. Co się dziwić, każdy chce zostać milionerem. Naraz słyszę za plecami, a
w zasadzie czuję słowa ze zgniłymi, ropnymi literami, układające się w kształt
siarkowego pytania:
— Pan stoisz?
Odwracam się i widzę typa z wąsem,
podchmielonego, wciętego, który już prawie na mnie leży. Dobrze, że portfel mam
w przedniej kieszeni, a w niej rękę, bo bym był bez portfela. Kieszonkowiec?
Nie wiem, ale przez chwilę patrzę na niego i czuję jak tętno zaczyna mi
przyśpieszać. Intuicyjnie pociągam nosem, ściągając wydzielinę z zatok do
gardła. Przytrzymuję wszystko w jamie ustnej i zaczynam szukać rzeczownika wraz
z przymiotnikiem, którymi mógłbym związać jak najdokładniej moje niezadowolenie
z zaczepki. W ułamku sekundy znajduję i patrzę typowi prosto w oczy. Wyjmuję
ręce z kieszeni, nachylam się na ewentualnego byka i mówię:
— Tak oczywiście, stoję.
I do tego jeszcze się uśmiecham. Ja,
synek z bloków! Uśmiecham się kurwa do penerów, menelów i innych mętów? Kurwa,
ale zjebałem. Normalnie w takich sytuacjach, moja wiązanka zamyka ryj takim
typom, a flegma i smarki na długo paraliżują aparat mowy. Chyba coś nie tak ze
mną. Teraz wszystko, co nazbierałem w buzi, muszę połknąć. Fuj, nie dobra
flegma, nie dobre smarki. Sam się sobie dziwię. Skąd się wziął ten uśmiech?
Najnormalniejszy w życiu uśmiech.
Gość na mnie spojrzał i z rezygnacją,
ale od serca powiedział:
— Dużo zdrowia życzę.
Czując jeszcze smak plwociny w przełyku,
podziękowałem i zacząłem powoli obracać się w kierunku okienka. Typa jednak
dalej coś gnębiło, bo znów zacząłem czuć ropno-alkoholowy zapach w okolicach
prawego ucha. Spojrzałem w jego stronę i zauważyłem, że jakoś mu głupio. Nie
wiem, może chce oddać portfel, który mi zajebał, bo jego znieczulone wódką
sumienie się zbuntowało? Nie, portfel mam nadal w kieszeni. Czuję go. Czuję też
wzrok typa na sobie, a jakąś chwilę później słowa:
— Panie do kryminału wracam. Płakać się
człowiekowi chce!
Prześlij komentarz